Baśń japońska
Czarny koń.
Aż nagle któregoś ranka czcigodny Ouno, który szczycił się posiadaniem pastwiska porośniętego trawą szczególnie bujną i soczystą, zauważył, że łąka jest zdeptana, a trawa wygląda tak, jakby ktoś na niej konie wypasał. Wszyscy mieszkańcy Szisune przybiegli oglądać te straty, ale nikt nie widział i nie potrafił odgadnąć, kto je wyrządził.
Jednakże znalazł się w wiosce Szisune chłopak, który postanowił schwytać szkodnika. Nieduży był jeszcze, ale silny na swój wiek, odważny i przemyślny. A nazywał się Hideki.
Tak więc w pewną księżycową noc Hideki zaczaił się w zaroślach na łące, czekając na nieznanych rabusiów. I wreszcie, kiedy księżyc, minąwszy Fudżijamę, był już wysoko na niebie, rozległ się jakby koński tęten. Jeszcze chwila i zanim Hideki zdążył cokolwiek pomyśleć, na łąkę wpadł koń. Ale jaki!
Takiego jeszcze chłopiec nigdy w swoim życiu nie widział. Ogromny był, czarny i bardzo zgrabny. Główkę miał niewielką, ogon wspaniały, długi. Cienkie nogi stawiał lekko, jak w tańcu. Zarżał cichutko, zupełnie jakby się roześmiał, i zabrał się do skubania trawy.
"Jakże go schwytam, kiedy przecież nie wziąłem żadnej uzdy" - pomyślał Hideki. A że przy tym poruszył się niebacznie i potrącił wawrzynowy krzew, koń obejrzał się w jego stronę, zastrzygł uszami i rzucił się galopem do ucieczki.
Dzielny Hideki zaczęł biec za nim. Rumak pędził jednak jak wicher i chłopiec pozostał daleko w tyle. Ledwie zdołał spostrzec, że koń pomknął w stronę starej, opuszczonej świątyni i przepadł tam bez śladu.
"Sam go nie schwytam" - zdecydował Hideki po namyśle i postanowił szukać rady i pomocy u najmądrzejszego człowieka w całej wiosce, wujka Menamoto. Menamoto wysłuchał chłopca uważnie, a potem, kiwając głową, obiecał, że najbliższej nocy razem będą czuwali w wawrzynowych zaroślach.
- Musimy też wziąć koniecznie uzdę" - przypomniał Hideki.
Tej nocy czuwali więc obydwaj. Czarny koń przybiegł jak zwykle, zaczął jeść zieloną, soczystą trawę i dojrzewający owies, a potem, widać ostrzeżony jakimś szelestem, rzucił się do ucieczki. Pobiegli za nim. Pierwszy biegł Hideki. Biegł zwinnie i lekko jak jeleń, gnany chęcią schwytania wspaniałego rumaka. Wuj Menamoto z trudem dotrzymywał mu kroku. Dobiegli właśnie do zagajnika, gdzie stała stara, zapomniana świątynia, gdy Hideki zatrzymal się i wyjąkał:
- Widziałem, widziałem na własne oczy, jak wpadł do świątyni. Musi tam być. Na pewno!
Lecz kiedy zmęczeni gonitwą weszli do wnętrza budowli - nie było tam nikogo. Tylko płonąca lampa rzucała blask na zdobione ściany.
- Nie ma go tutaj! - westchnął Hideki. - A przecież widziałem na własne oczy, jak tu wbiegł.
I w tej samej chwili jego wzrok zatrzymał się na wiszącej na ścianie jedwabnej tkaninie. Namalowany był na niej piękny, czarny koń, który - o dziwo - najwyraźniej drżał jeszcze ze zmęczenia i rozdymał chrapy. A jego długi ogon jeszcze był rozwiany.
- To ten koń, wuju Menamoto!
-Tak - skinał głową wuj Menamoto - to ten koń. Namalował go Toso, znakomity malarz. Dzięki jego wielkiemu talentowi koń na malowidle zachował życie. Aby jednak nie niszczył naszych pól, należy przywiązać go. Niech pozostanie na malowidle ku chwale malarza Toso - na zawsze.
- A jak to można zrobić? - zdziwił się Hideki.
- A tak! - odpowiedział wuj Menamoto. - I zawinąwszy rękawy kimona, umaczał jeden z leżących pod obrazem pędzli w dzbanuszku z farbą. Domalował na obrazie drzewko i uzdę, którą konia do niego przywiązał.
- Teraz już nie będzie pustoszył pól w Szisune, teraz będzie tylko pięknym obrazem - powiedział.
- Szkoda - westchnął Hideki - chciałbym chociaż raz w życiu dosiąść takiego konia.
Maria Kruger "Płomyczek" 1-15 II 1972r. Ilustracja Estera lat 9.