poniedziałek, 30 października 2023

Baśń japońska

Czarny koń.




Była to zupełnie mała wioska, położona z dala od dużych miast, ale jej mieszkańcy i tak byli z niej bardzo dumni. Uważali, że jest to najpiękniejsza miejscowość w całej Krainie Wschodzącego Słońca. Ryż i inne zboża rzadko gdzie dawały takie plony, jak tutaj. Żyli więc ludzie w małej wiosce Szisune szczęśliwie i dostatnio.
Aż nagle któregoś ranka czcigodny Ouno, który szczycił się posiadaniem pastwiska porośniętego trawą szczególnie bujną i soczystą, zauważył, że łąka jest zdeptana, a trawa wygląda tak, jakby ktoś na niej konie wypasał. Wszyscy mieszkańcy Szisune przybiegli oglądać te straty, ale nikt nie widział i nie potrafił odgadnąć, kto je wyrządził.
Jednakże znalazł się w wiosce Szisune chłopak, który postanowił schwytać szkodnika. Nieduży był jeszcze, ale silny na swój wiek, odważny i przemyślny. A nazywał się Hideki.
Tak więc w pewną księżycową noc Hideki zaczaił się w zaroślach na łące, czekając na nieznanych rabusiów. I wreszcie, kiedy księżyc, minąwszy Fudżijamę, był już wysoko na niebie, rozległ się jakby koński tęten. Jeszcze chwila i zanim Hideki zdążył cokolwiek pomyśleć, na łąkę wpadł koń. Ale jaki!
Takiego jeszcze chłopiec nigdy w swoim życiu nie widział. Ogromny był, czarny i bardzo zgrabny. Główkę miał niewielką, ogon wspaniały, długi. Cienkie nogi stawiał lekko, jak w tańcu. Zarżał cichutko, zupełnie jakby się roześmiał, i zabrał się do skubania trawy.
"Jakże go schwytam, kiedy przecież nie wziąłem żadnej uzdy" - pomyślał Hideki. A że przy tym poruszył się niebacznie i potrącił wawrzynowy krzew, koń obejrzał się w jego stronę, zastrzygł uszami i rzucił się galopem do ucieczki.
Dzielny Hideki zaczęł biec za nim. Rumak pędził jednak jak wicher i chłopiec pozostał daleko w tyle. Ledwie zdołał spostrzec, że koń pomknął w stronę starej, opuszczonej świątyni i przepadł tam bez śladu.
"Sam go nie schwytam" - zdecydował Hideki po namyśle i postanowił szukać rady i pomocy u najmądrzejszego człowieka w całej wiosce, wujka Menamoto. Menamoto wysłuchał chłopca uważnie, a potem, kiwając głową, obiecał, że najbliższej nocy razem będą czuwali w wawrzynowych zaroślach.
- Musimy też wziąć koniecznie uzdę" - przypomniał Hideki.
Tej nocy czuwali więc obydwaj. Czarny koń przybiegł jak zwykle, zaczął jeść zieloną, soczystą trawę i dojrzewający owies, a potem, widać ostrzeżony jakimś szelestem, rzucił się do ucieczki. Pobiegli za nim. Pierwszy biegł Hideki. Biegł zwinnie i lekko jak jeleń, gnany chęcią schwytania wspaniałego rumaka. Wuj Menamoto z trudem dotrzymywał mu kroku. Dobiegli właśnie do zagajnika, gdzie stała stara, zapomniana świątynia, gdy Hideki zatrzymal się i wyjąkał:
- Widziałem, widziałem na własne oczy, jak wpadł do świątyni. Musi tam być. Na pewno!
Lecz kiedy zmęczeni gonitwą weszli do wnętrza budowli - nie było tam nikogo. Tylko płonąca lampa rzucała blask na zdobione ściany.
- Nie ma go tutaj! - westchnął Hideki.  - A przecież widziałem na własne oczy, jak tu wbiegł.
I w tej samej chwili jego wzrok zatrzymał się na wiszącej na ścianie jedwabnej tkaninie. Namalowany był na niej piękny, czarny koń, który - o dziwo - najwyraźniej drżał jeszcze ze zmęczenia i rozdymał chrapy. A jego długi ogon jeszcze był rozwiany.
- To ten koń, wuju Menamoto!
-Tak - skinał głową wuj Menamoto - to ten koń. Namalował go Toso, znakomity malarz. Dzięki jego wielkiemu talentowi koń na malowidle zachował życie. Aby jednak nie niszczył naszych pól, należy przywiązać go. Niech pozostanie na malowidle ku chwale malarza Toso - na zawsze.
- A jak to można zrobić? -  zdziwił się Hideki.
- A tak! - odpowiedział wuj Menamoto. - I zawinąwszy rękawy kimona, umaczał jeden z leżących pod obrazem pędzli w dzbanuszku z farbą. Domalował na obrazie drzewko i uzdę, którą konia do niego przywiązał.
-  Teraz już nie będzie pustoszył pól w Szisune, teraz będzie tylko pięknym obrazem - powiedział.
- Szkoda - westchnął Hideki - chciałbym chociaż raz w życiu dosiąść takiego konia.
Maria Kruger "Płomyczek" 1-15 II 1972r. Ilustracja Estera lat 9. 
#baśń#Japonia#czarny#koń

sobota, 28 października 2023

Bajka australijska, Aborygenów

Dlaczego kangury posiadają torby?



Dawno, dawno temu bóg Byamee chciał się dowiedzieć, które ze zwierząt jest najbardziej uprzejme. Zszedł na ziemię w postaci stargo wombata. 
W tym dniu Kangur ze swoim maleństwem bawili się niepodal strumienia. Nagle zobaczyli starego wombata.
-  "Czy potrzebujesz pomocy?" zapytała Kangurzyca.
-  "Jestem głodny i spargniony" odpowiedział wombat. "Potrzebuję wody do picia i trawy do jedzenia".
- "Przytrzym sie mojego ogona" powiedziała kangurzyca i zaprowadziła starego wombata do strumienia, by sie napił. Potem znalazła mu świeżej trawy do jedzenia. Stary wombat był bardzo szczęśliwy.
Wtedy kangurzyca zauważyła, że jej maleństwo zniknęło. Szukała go wszędzie dookoła. Gdzie ono było?
Wkrótce zauważyła go śpiącego pod drzewem kauczukowym. Kangurzyca zostawiła śpiące maleństwo i poszła by pomóc wombatowi.
Zobaczyła wtedy myśliwego, który skradał się do wombata. Nie wiedziała co począć. Chciała chronić swoje maleństwo.
Bum! Bum! Bum! Zaczęła uderzać swoim silnym ogonem w ziemię. 
Myśliwy odwrócił się i ją zauważył .
Kangurzyca pobiegła w busz, a myśliwy zaczął ją śledzić. W ten sposób odciągnęła go od wombata i swojego maleństwa. 
Biegła i biegła głęboko w busz. W końcu ukryła się w jaskini. Myśliwy przeszedł obok niej. Była uratowana. 
Wróciła szybko by znaleźć swoje maleństwo i wombata. Maluch wciąż spał pod drzewem, ale wobat zniknął.
Stary wombat zamienił się z powrotem w boga Byamee i był bardzo zadowolony z tego, co zrobiła Kangurzyca. 
Byamee zrobił torbę z liści. Zawiązał ją wokół bioder kangurzycy. "To jest torba. Możesz włożyć do niej maleństwo, aby było bezpieczne" powiedział do niej. 
Torba obrosła futrem i stała się częścią jej ciała. Kangurzyca była bardzo szczęśliwa z podarunku. Od tej pory wszystkie kangury mają kieszenie aby ich maleńśtwa były bezpieczne. 
"How Kangaroogot her pouch" by Jackie Walter and Liza Murphy.
#bajka#Australia#aborygeni#kangur#

czwartek, 26 października 2023

 Bajka Duńska

Garnek



Szedł raz chłop na targ by sprzedać swoją jedyną krowę. Kiedy uszedł kawałek, spotkał człowieka, który prowadził owcę. Dogadali się ze sobą i chłop zamienił krowę na owcę. Chłop poszedł na targ ze swoją owcą. Po drodze spotkał jednak człowieka z gęsią. Zgodzili się  na zamianę i chłop poszedł dalej na targ, prowadząc gęś. Wtedy napotkał wiedźmę, która miała garnek i znów dokonano zamiany: chłop dostał garnek,a wiedźma gęś.
Chłop powrócił do domu, do swojej żony, z garnkiem.
- Sprzedałeś krowę? - zapytała żona.
- Sprzedałem  - odpowiedział mąż. - Dostałem za nią garnek.
- To niewiele jak za krowę - zauważyła żona.
- To prawda - przyznał mąż - ale przybiłem handel i nie będę zamieniał z powrotem.
Postawili tedy garnek na półce wraz z innymi. Garnek chwilę postał, a potem się odezwał:
- Będę bimbać!
- A dokąd będziesz bimbać? - zapytała żona.
  - Do dziedzica - odparł garnek, i jak powiedział, tak zrobił. Kiedy dotarł do dworu, udał się do kuchni. Kucharka doszła do wniosku, że to doskonały garnek na kaszę i wlała do niego kaszę.
Wtedy garnek się odezwał:
- Będę bimbać.
- A dokąd? - zapytała kucharka.
- A z kaszą do biednego kmiotka - odparł, i jak powiedział, tak zrobił.
Biedny chłopa zjadł kaszę, garnek wytarto i postawiono na półce wraz z innymi. Po niedługim czasie odezwał się:
- Będę bimbać!
- A dokąd to? - zapytała żona chłopa.
- A do dziedzica - odrzekł garnek i bimbnął. Kiedy przybył do dworu, znowu udał się do kuchni. Służebna uznała, że to doskonały garnek na masło i napełniła go masłem. Wówczas odezwał się garnek:
- Zaraz bimbnę!
- A dokąd będziesz bimbał? - zapytała służebna.
- A z masłem do biednego kmioka - odpowiedziął garnek i bimbnął. 
Biedny chłop wyjął masło z garnka, wytarł go do czysta i postawił na półce wraz z innymi. Garnek postał chwilę na miejscu, po czym odezwał się:
- Będę bimbać.
- A dokąd chcesz bimbać? - zapytała żona.
- Na dwór do dziedzica - odpowiedział ponownie garnek i bimbnął. 
Znowu trafił do kuchni, a tym razem inna służaca uznała, że to doskonały garnek na srebrne sztućce i wstawiła umyte srebro do wysuszenia.
- Zaraz bimbnę - oświadczył garnek i bimbnął. Biedny chłop wyjął srebrne łyżeczki i odstawił garnek na półkę, a ten zaraz się odezwał:
- Bimbam!
- A dokąd to bimbasz? - zapytała żona.
- Do dziedzica - odrzekł garnek i wybimbał. Dziedzic doszedł do wniosku, że to świetny garnek na pieniądze i odliczył do niego wszystkie swoje pieniądze.
- Bimbam - oznajmił mu garnek.
- Dokąd bimbasz? - chciał wiedzieć dziedzic.
- Z pieniędzmi do biednego kmiotka - odparł garnek i wybimbał.
Biedny chłop wyjął pieniądze i odstawił garnek na półkę.
- Będę bimbać - powiedziąl garnek po chwili.
- Dokąd? - zapytała go żona.
- Do pastora - odpowiedział jej garnek i bimbnął. Pastor, podobnie jak dziedzic, uważał, że to doskonały garnek na pieniądze i odliczył do niego swoje.
- Będę bimbać -  odezwał się garnek.
- Dokąd będziesz bimbać? - zapytał pastor.
- Z pieniędzmi do ubogiego - odparł garnek i bimbnął.
Biedny chłop wyjął z garnka pieniądze i postawił go na półce.
- Zaraz bimbnę! - oświadczył garnek.
- Dokąd? - zapytała żona.
- Do pastora - odpowiedział garnek i bimbnął. Dotarłszy na plebanię, garnek zamienił sie w korzec, a pastor ją odmierzać nim ziarno. Kiedy go napełnił, korzec powiedział:
- Bimbam.
- Dokąd? - zapytał pastor.
- Do ubogiego kmiotka - odpowiedział garnek i bimbnął.
Biedny chłop wysypał ziarno i odstawił garnek na półkę z innymi.
- Bimbam - zapowiedział garnek.
- A dokąd chcesz bimbać? - zapytała żona.
- A do pastora - rzekł garnek.
Tym razem jednak pastor postanowił nie dać się nabrać, ale garnek postanowił to samo. Pastor udawał, że chce napełnić go ziarnem, lecz przyszykował sobie łajno. Kiedy pochylił się, żeby wrzucić łajno, garnek powiększył się nagle i pastor wpadł cały.
- Będę bimbać - zapowiedział garnek.
- A dokąd to? - chciał wiedzieć pastor.
- A do piekła! - odparł garnek. 
"Młynek na dnie morza. Baśnie duńskie" Peter Ravn i Robert Stiller.
#bajka#Dania#garnek#chłop

wtorek, 24 października 2023

 Baśń japońska

Dwie żaby.



Dawno, dawno temu w kraju o nazwie Japonia mieszkały dwie żaby. Pierwsza miała swój dom w rowie, nad brzegiem morza, niedaleko miasta Osaka. Druga natomiast mieszkała w czystym, małym strumieniu nieopodal miasta Kioto. Mieszkały w dużym oddaleniu od siebie i nie znały się wcale. Razem wpadły jednak na pomysł zobaczenia świata i żaba mieszkająca w Kioto zapragnęła zwiedzić Osakę, natomiast ta z Osaki chciała zobaczyć Kioto, gdzie wielki Mikado miał swój pałac.
Pięknego wiosennego poranka obie żaby wyszły na drogę łączącą Kioto z Osaką i zaczęły swą podróż. Trasa ta była jednak zbyt wyczerpująca niż się spodziewały i w połowie drogi między dwoma miastami wspięły się na wzgórze tam górujące. Zabrało im to wiele czasu i jeszcze więcej skoków, by wspiąć się na sam szczyt. Kiedy w końcu dotarły na miejsce były bardzo zaskoczone ujrzeniem innej żaby. Najpierw zaniemówiły, a potem rozgadały się o powodzie swej podróży. Miło było spotkać kogoś, kto miał takie samo marzenie. Ułożyły się wygodnie w ciemnym i wilgotnym miejscu odpoczywając przed drugą częścią podróży.
"Szkoda, że nie jesteśmy większe" powiedziała żaba z Osaki. "Mogłybyśmy zobaczyć stąd oba miasta i przekonać się czy warto iść dalej".
"O, to można szybko zaaranżować" odpowiedziała żaba z Kioto. "Musimy tylko stanąć na naszych wyciągniętych nogach i przytrzymać się jedna drugiej, i wtedy zobaczymy miasto do którego wędrujemy".
Ta myśl spodobała się żabie z Osaki, tak że wyskoczyła opierając się łapami o ramiona swojej przyjaciółki, która również sie wyciągnęła. Obie stały tak mocno wyciągnięte, przytulone do siebie, aby nie upaść. Żaba z Kioto wyciągnęła swój nos w stronę Osaki, a żaba z Osaki wyciągnęła swój nos w kierunku Kioto. Niestety obie zapomniały, że stojąc tak ich wielkie oczy zostały z tyłu głowy, a wtedy przed ich nosem nie pojawiło sie miasto do którego chciały pójść, lecz miasto z którego przyszły. 
"O, nie!" krzyknęła żaba z Osaki. "Kioto jest zupełnie jak Osaka. Nie jest więc warte mojej długiej podróży. Wracam do domu."
"Gdybym miała pojęcie, że Osaka jest wierną kopią Kioto nigdy nie podróżowałabym tak daleko" narzekała żaba z Kioto i zabrała łapę z ramion swojej przyjaciółki i obie spadły na trawę. Pożegnały się wspólnie i wróciły do swoich domów. Do końca życia wierzyły, że Osaka i Kioto, które są zupełnie inaczej wyglądającymi miastami, są sobie podobne jak dwa ziarnka grochu.
Andrew Lang’s Fairy Books July 18, 2015

#baśń #Japonia#żaby#podróż

niedziela, 22 października 2023

Baśń kirgiska. 

Co było większe?



Dawno, dawno  temu żyli w pewnym aile trzej bracia. Całym ich bogactwem był jeden łaciaty byk. Pewnego razu bracia postanowili założyć własne gospodarstwa i żyć oddzielnie. Ale jak tu podzilić między trzech ludzi jednego byka? Pomyśleli bracia, że można go sprzedać, ale w sąsiedztwie nie mieszkał nikt, kogo byłoby stać na kupno byka. Przyszło braciom do głowy, że może byka zarżnąć i podzielić mięso, ale żal im było zabijać zwierzę. A odstąpić jednemu z nich - też nie chcieli.
Postanowili bracia udac się do mądrego sędziego. 
- Jak zdecyduje sędzia, tak uczynimy - powiedzieli sobie.
Wyruszyli bracia ze swoim bykiem do sędziego. Najstarszy brat szedł tuż przy łbie byka, średni - obok byka, a najmłodszy szedł z tyłu i poganiał zwierzę.
O świcie dopędził ich jeździec. Ukłonił sie najmłodszemu bratu i zapytał:
- Dokąd pędzisz tego byka?
Najmłodszy brat dokładnie wytłumaczył jeźdźcowi, w czym rzecz, i odparł:
- Pędzimy naszego byka do mądrego sędziego; jak on zdecyduje, tak uczynimy.
Na pożegnanie poprosił nieznajomego o przysługę:
- Wkrótce dogonisz mego średniego brata, który idzie obok naszego byka. Przekaż mu pozdrowienia ode mnie i powiedz, żeby szybciej popędzał zwierzę. Trzeba by dotrzeć na miejsce przed zapadnięciem zmroku.
- Dobrze - zgodził się jeździec i ruszył przed siebie kłusem.
W południe jeździec zrównał się ze średnim bratem, który szedł obok byka.
Jeździec przywitał się z nim i rzekł:
- Twój młodszy brat pozdrawia cię i prosi, abyś lepiej poganiał byka, ponieważ nie zdążycie na miejsce przed zapadnięciem zmroku.
Średni brat podziękował jeźdzcowi i także zwrócił się do niego z prośbą.
- Kiedy dogonisz mego starszego brata, któy idzie tuż przy łbie byka, pozdrów go ode mnie i powiedz, żeby szybciej popędzął zwierzę, bo chcemy jak najwcześniej dotrzeć do aiłu mądrego sędziego. 
Jeździec znów pogalopował przed siebie i pod wieczór zrównał się z głową byka. Tu przekazał najstarszemu bratu pozdrowienia i prośby dwóch młodszych braci.
- Nic na to nie poradzę - odparł starszy brat - bo już zapada zmrok. Trzeba będzie zatrzymać się i przenocować w drodze.
Jeździec pożegnał się i pogalopował dalej.
A bracia przenocowali w stepie, nazajutrz zaś popędzili znowu swego łaciatego byka. I nagle spotkało ich nieszczęście. Z nieba runął potężny orzeł, wbił szpony w grzbiet zwierzęcia, uniósł się wraz z nim wysoko pod obłoki i zniknął. Bracia zeszli się, wspólnie poskarżyli się na zły los i z niczym wrócili do domu.
Tymczasem orzeł, trzymając w szponach byka, leciał w przestworzach; wkrótce zobaczył pastwisko i stado kóz, a wśród nich kozła o ogromnych rogach. Orzeł poszybował w dół, usiadł na rogach kozła, zaczął pożerać byka i rozrzucać jego kości.
  W tym czasie spadł ulewny deszcz. Pastuch wraz ze stadem kóz schronił się pod brodą kozła o wielkich rogach.
Raptem pastuch poczuł ból w lewym oku. "Pewnie wpadł mi do oka jakiś paproszek" - pomyślał.
Pod wieczór pastuch pognał swoje stado do aiłu. Tam oko rozbolało go na dobre, więc poprosił miejscowych wieśniaków:
- Wezwijcie do mnie czterdziestu medyków! Niech popływają po moim oku na czterdziestu łódkach i wyciągną ten paproszek, bo mi straszliwie dokucza.
Poszli ludzie, przyprowadzili czterdziestu medyków i rzekli do nich:
- Popływajcie po oku naszego pastucha, spróbujcie odszukać paproszek i usunąć dolegliwość. Tylko uważajcie, żeby nie uszkodzić oka!
Popływało czterdziestu medyków na czterdziestu łódkach po oku pastucha i odszukało paproszek. Okazało się, że była to łopatka byka. A wpadła pastuchowi do oka wówczas, gdy schronił się przed deszczem pod brodę kozła.
Po zabiegu oko przestało boleć. Medycy wrócili do domu, a łopatkę byka cisnęli daleko od aiłu.
Niedługo potem przejeżdżali tmatędy koczownicy.
Nadchodziła noc. Starszyzna naradziła się i postanowiono zatrzymać się tutaj i rozniecić ognisko.
- O, solnisko, to najbezpieczniejsze i najdogodniejsze miejsce na nocleg - powiedzieli.
I oto, kiedy koczownicy rozłożyli się obobzem i już mieli zasnąć, ziemia nagle zadrżała pod nimi i zakołysała się.
Strach ogarnął ludzi. W jednej chwili załadowali swój dobytek na arby, zaprzęgli konie i czym prędzej odjechali.
Dopiero nad ranem zatrzymali się i ochłonęli po nocnych przeżyciach. Starcy posłali na mijece trzęsienia ziemi czterdziestu dżygitów, aby sprawdzili, co się stało.
Dżygici przybyli na miejsce i zobaczyli, że to, co w nocy wzięli za solnisko, było ogromną kością, łopatką byka. Jeszcze teraz obgryzał ją lis.
- No teraz wiadomo, dlaczego trzęsła się ziemia! - zawołali dżygici.
Napieli cięciwy łuków, wypuścili strzały i ustrzelili lisa.
Potem czterdziestu dżygitów poczęlo ściagać skórę z martwego zwierza. Udało im się ściągną skóre z jednego boku, nie dali rady odwrócić lisa.
Wrócili dżygici do koczowiska i opowiedzieli wszystko starszyźnie.
Poczęli przemyśliwać starzy, co by tu zrobić, lecz wtem podeszła do nich młoda kobieta i rzekła:
- Podarujcie mi połowę lisiej skóry, którą przywieźli dżygici, uszyję z niej czapkę dla mego dziecka.
- Dobrze - zgodzili się starcy - weź ją sobie.
Kobieta wzięła miarę z głowy swego niemowlęcia i zaczęła krajać czapkę z lisiej sierści. Okazało się, że wystarczy jej tylko na połowę czapki. Wówczas kobieta poszła po raz drugi do starców i rzekła:
- Podarujcie mi i drugą połowę skóry.
Wtedy czterdziestu dżygitów przyznało się, że nie dali rady przewrócić lisa i dlatego nie ściągnęli skóry z drugiego boku.
- Jeśli nie starcza ci jednej połowy lisiej skóry na czapkę dla twego niemowlęcia  - rzekli dżygici - idź sama i ściągnij skórę z drugiego boku.
Kobieta wzięła ze sobą dziecko i poszła. Bez trudu przewróciłą lisa na drugi bok, ściągnęła skórę i z dwóch kawałkówlisiego futra uszyła czapkę dla swego dziecka.
A teraz powiedzicie: co było największe? Czy byk, który był tak długi, że jeździec od jego ogona do łba musiał jechać przez cały dzień? Czy orzeł, który potrafił unieść zwierzę wysoko w niebo? Czy kozioł, na którego rrogach usiadł orzeł, aby pożreć byka? Czy pastuch, mający tak wielkie oko, że mogło pływać po nim w czterdziestu łódkach czterdziestu medyków? Czy też lis, który ogryzał łopatkę byka i przestraszył koczowników? A może niemowlę, które było tak wielkie, że aby uszyć dla niego czapkę, ledwie starczyło skóry zabitego lisa? Czy może wreszcie największa była kobieta, która miała tak olbrzymie dziecko?
Zastanówcie się dobrze i odpowiedzcie, jeśli potraficie!

"Baśnie Narodów ZSSR. Baśnie Narodów Azji Środkowej i Kazachstanu"
ilustracja: Piotr  lat 11 
#baśń#Kirgistan#największe'bracia

czwartek, 19 października 2023

 Bajka Indyjska

Żółw gaduła.






Był sobie niegdyś w pięknych Indiach młody król i żółw - i obaj byli wielkimi gadułami. Król nazywał się Brahma-Datta, mieszkał w cudnym pałacu, był panem i władcą nad milionami ludzi.

Chociaż miał pełne skrzynie cennych, lśniących kamieni, złota całe góry, był wielki i możny, poddani nieszanowali go.

Gdy przejeżdzał ulicami swego pięknego miasta Benaresu na złocistym wozie, ciągnionym przez strojne w pióropusze rumaki, otoczony dworzanami i giermkami, żebracy przydrożni mówili między sobą:

- Oto jedzie ten, który nie umie milczeć! Mówi on ciągle,mówi bez przerwy, nikomu do słowa przyjśc nie da i w ciągu jednego dnia powie więcej niedorzeczności niż Harizarman przez całe życie. Nie powierzajcie Brahma-Datcie swoich sekretów, gdyż przestaną być tajemnicą. 

Harizarman, który był pierwszym ministrem króla, słyszał często podobne rozmowy poddanych o władcy swoim i martwił się nimi bardzo. Nie wiedział, jak zaradzić tej wielomówności młodego króla, i im więcej rozmyślał, tym to zadanie wydawało się trudniejsze.

Żółw zaś mieszkał w stawie wśród cienistych ogrodów królewskich, a był jeszcze gadatliwszy od młodego króla. 

Przemawiał wciąż do papug i ryb, gawędził z małpami, opowiadał o czymś ciągle ptakom, cały dzień nudził wszystkich swoją rozmową. Aż wreszcie znużeni słuchacze uciekali przed samym dżwiękiem jego głosu.

-Ile krzywdy robi on swoim gadulstwem - ubolewały ryby, spoczywające na dnie stawu - wszak to on wypaplał czaplom o naszych kryjówkach, a one wyławiają nas teraz i zjadają.

- To on również opowiedział papugom, tym pięknym arom, co niedawno małpy, wesoło sobie żartując, mówiły o ich ogonach, i wywołał tym między rodami papug i małp ostrą kłótnię i waśń, która trwa do dzisiejszego dnia. 

- To szkaradny gaduła i plotkarz, gorszy nawet od samego króla Brahma-Datty - cichutko zaświergorał śliczny koliberek - Miejmy nadzieję, że może go kto poprosi na lato - dodał trochę głośniej.

Nadeszły letnie dni upalne. Król odjechał do pięknego zamku, położonego wśród skał Himalajów. Żółwia pozostawiono w stawie.

Minister Harizarman został jeszcze w mieście dla ukończenia ważnych spraw państwowych. Pewnego poranku, przechodząc koło stawu, spostrzegł dwie dzikie kaczki odpoczywające, a tuż obok żółwia, który wygrzewał się na słońcu.

- Dokad podążacie? - zapytał naraz żółw.

- Lecimy do ślicznej miejscowości w górach Himalajach, nazywa się Złota Grota na Cud-Górze.

- Jaka to śliczna nazwa!... Proszę was, powiedzcie czy macie tam staw?

- Nie, ale są tam jeziora i rzeki, co jest o wiele przyjemniejsze. Leć z nami, to zobaczysz.

Żółw był trochę zniechecony do przebywania w tym stawie, gdzie jego gadulstwo przyczyniło mu dużo niechętnych i nieprzyjaciół. Nie wiedział jednak, w jaki sposób mógłby wyruszyć w tak daleką podróż z dzikimi kaczkami.

- Gdybym tylko miał skrzydła, chętnie poleciałbym z wami.

- Zabierzemy Cię chętnie! - żywo zakwakały kaczki - Uchwycimy naszymi mocnymi dziobami za dwa końce grubego kija, ty uczepisz się zębami za środek. Nie otwieraj tylko pyszczka, a wszystko będzie dobrze!

- Ależ ja to z łatwością potrafię - zawołał uradowany żółw.

"Nie potrafisz - pomyślał Harizarman, który ukryty za drzewami, słyszał całą rozmowę - bo trzeba będzie, żebyś trzymał,  jak to mówią, język za zębami, a tyś tego nigdy jeszcze nie dokazał, bratku!".

Pozostawiwszy kaczki i żółwia na długich naradach nad tą trudną podróżą, Harizarman wkrótce odjechał, dążąc ku śnieżnym szczytom gór Himalajów, do zamku królewskiego.

Wreszcie i kaczki z żółwiem, wiszącym pomiędzy nimi na kiju, uniosły się ponad stawem.

- Szczęśliwej podróży! Nie wracaj tylko do nas prędko! - cieniutkimi głosikami piszczały małe rybki, śledząc pilnie okrągłymi oczkami wzlot trojga podróżnych. Żółw już miał gotową odpowiedź: "Wcale nie mam tego zamiaru, zachowajcie wasz marny staw dla siebie", ale ugryzł kij mocniej, nie mając ochoty plusnąć na powrót do stawu.

Lecieli nad lasami, lecieli nad łąkami, pełnymi cudownych kwiatów, nad gwarnymi wioskami i miastami, pięknie zbudowanymi, a poczciwe kaczki wciąż przypominały żółwiowi, że musi milczeć, jeżeli nie chce runąć w przepaść i zabić się.

Następnego dnia, kiedy lecieli nad jakąś wioską, młoda kobieta, pracująca w polu, spojrzała w górę i wykrzyknęła zdziwiona:

- Patrzcie! Dwie dzikie kaczki unoszą żółwia, uczepionego do kija.

Żółw tak się rozgniewał tą uwagą wieśniaczki, że chciał jej odpowiedzieć: "A co tobie do tego, nieznośna kobieto!", ale powstrzymał się w porę i z wielkiej irytacji wgryzł się zębami aż do połowy grubości kija.

Wreszcie zawisnęli nad ogrodami, otaczającymi zamek na Cud-Górze. Na polance bawiło się kilku chłopców. Ujrzawszy kaczki, zaczęli rzucać w górę kijami.

Jeden z malców zawołał:

- Palnij w tego starego żółwia, ugotujemy sobie z niego zupę!

Żółw już nie mógł dłużej milczeć, było to nad jego siły.

- Zupę? - wrzasnął - To z was, brzydale, trzeba zrobic zupę!

Właśnie miał zamiar tak im odkrzyknąć, gdy bowiem otworzył pyszczek i puścił kij, runął na ścieżkę parku.

W pobliżu przechadzał sie właśnie król ze świtą. Minister Harizraman rzucił się ku żółwiowi, chcąc go ratować, lecz biedny gaduła już nie żył.

- Jaką moralną naukę mógłbyś wysnuć z tego wypadku, Harizarmanie? - zapytał król ministra. - Czy żółw ten spadł z nieba, jako znak tajemniczy, przestrzegający nas o grożącym niebezpieczeństwie?

- Nie, królu! Niosły go przez przestworza powietrzne dwie kaczki. Jeżeli łaskawie zezwolić raczysz, miłościwy panie, opowiem dokładnie całą tę historię. 

Po otrzymaniu pozwolenia od króla Harizarman opowiedział wszystko, co widział i słyszał nad stawem w ogrodzie pałacowym.

Brahma-Datta, młody król, słuchał w milczeniu, wreszcie rzekł:

- A więc powodem nieszczęścia jest jedynie to, iż żółw nie umiał milczeć? I za to spotkała go taka straszna kara...

Minister skłonił się głęboko.

Król zamyślił się, a po chwili zawstydzony rzekł ciszej:

- Zdaje mi się, drogi Harizarmanie, że i ja często za dużo mówię.

Dworzanie spojrzeli po sobie zmieszani, pewni byli, że minister zaprzeczy królowi gorąco. Czyż bowiem mogą królowie mówić za dużo?  Wszak cały świat powienien z zachwytem słuchąc ich słów.

Z ciekawością wielką oczekiwali wszyscy na odpowiedź ministra. Niektórzy z zawistnych mu dworzan cieszyli się już w duszy z tego zdarzenia, przypuszczając, że popadnie w niełaskę.

Lecz Harizarman zbliżył się i, patrząc królowi prosto w oczy, odrzekł poważnie:

- Szczęśliwy jest kraj, którego władca zna wady swoje.

- Szczęśliwy również jest król, gdy posiada tak prawego i szczerego doradcę, jakim ty jesteś - dodał król i, zwracając się do dworzan, wydał rozkaz, aby pięknie wyrzeźbiono żółwia w złocie i umieszczono go w pałacu na pamiątkę zdarzenia tego dnia.

Niezadługo w wielkiej sali stanął na pięknej jaspisowej kolumnie złoty żółw... Król przechadzając się po pałacu, patrzył nań często, przypominając sobie smutne skutki gadulstwa.

Od chwili tej przygody z żółwiem młody król Brahma-Datta często zasięgał światłych rad ministra Harizarmana i stawał się coraz mędrszy i lepszy; posiadał też trudną sztukę milczenia.

Naród kochał i czcił swego młodego króla, a głosów niechętnych nie słyszano już nigdy wśród wdzięcznych i wiernych mu poddanych.

"Bajki indyjskie" Michalina Jankowska 

#bajka#Indie#żółw#gaduła

wtorek, 17 października 2023

Bajki i legendy świata.

Bajka słowacka.

Bohusz i Bela

       

    W pięknej dolinie otoczonej wysokimi górami żył młody baca Bohusz. Nikogo na świecie nie miał a jego jedynym majątkiem było małe stado owieczek, które każdego dnia wypasał na hali. Każdej owieczce nadał imię. Wszystkie bardzo lubił, ale jedną najbardziej. Nazywał ją Bela, ponieważ miała białą sierść jak świeżo napadany śnieg a była miła i potulna. Uwielbiał do niej mówić. Bela leżała na trawie i kiedy jej pasterz do niej mówił patrzyła na niego swoimi wielkimi niebieskimi oczami. Wydawalo się, że rozumie każde jego słowo. 

     Pewnego razu kiedy Bohusz ostrzygł wszystkie swoje owce wybrał sie na targ do miasta by sprzedać wełnę. Kiedy wracał do domu wszedł do karczmy by napić się dobrego wina. Usiadł do stolu, ale nim zdążył napić się sąsiedzi zaczeli sie z niego wyśmiewać. 

     "No i co Bohusz, kiedy ty się w końcu ożenisz? A jaką to młodą pannę przyprowadzisz? Będzie piękna albo brzydka jak owca? Będzie nosić barani kożuch jak i ty?" - śmiali się. 

     "Ja bym sie i ożenił, ale żadnej dziewczyny nie mam. Nie jestem bogatym człowiekiem, ale żonę bym chciał mieć" powiedział spokojnie Bohusz i napił się wina. 

     "Bohusz a mnie byś nie chciał?" spytała się córka karczmarza Kveta i podeszła do bacy. " Jesteś ładny, młody i mi się podobasz. Razem byłoby nam dobrze. Ty będzies cały dzień pasł owce a ja Ci w domu ugotuje i wyprasuje. A jak wieczorem wrócisz będziemy sobie rozmawiać. Nie będzie Ci ze mną smutno" - namawiała. Bohusz długo nie rozmyślał." Jak chcesz to możesz pojśc ze mną na hale, nie bronie Ci" - zgodził się. " Chyba, że zabroni Ci Twój ojciec?"

     "Niech idzie" powiedział karczmarz. "W karczmie dam rade sam, a już czas aby Kveta wyszła za mąż". 

     Słowo się rzekło i wkrótce Kveta i Bohusz za swoim dobytkiem poszli na hale. 

     Bohusz sie cieszył że już nie będzie sam i pochwalił się tym swojej owieczce Beli. Szczęście nietrwało długo i Bohusz zaczął chodzić ze spuszczoną głową. Wzdychał i patrzył na owieczke. 

     "Moja miła Bela gdybyś ty wiedziała jaka ta moja żona leniwa. Cały dzień nic nie robi. Ciągle je i w łóżku leży. Nieugotuje, nieuprasuje, a kiedy wieczorem przychodzę i chcę porozmawiać odwraca się tyłem i śmieje sie. Szkoda że nie umiesz mówic, może byś coś mi poradziła." 

    Bela popatrzyła na Bohusza mądrymi, niebieskim oczyma i szybko wybiegła z ogrodzenia. Bohusz najpierw nie wiedział co czynić, ale póżniej się zorientował. 

     "Już wiem co mi radzisz, mojamiła Belu. Już wiem. Pośle piekną Kvetu do domu" zakrzyczał i objął owieczkę za szyję. 

     Kveta prosiła i przysięgała, że się zmieni, lecz niech jej nie wygania. Bała się jak to teraz bedzie wyglądać, gdy wróci do domu? Ale Bohusz nie chciał słuchać. 

     "Jesteś twardy jak baran" wykrzyczała do niego z podwórka i shańbiona wróciła do domu. 

     "I co Bohusz, córka karczmarza nie była dla Ciebie dobra, żeś ją wygnał? Powiedz jaką dziewczynę byś chcciał? Żeby nic nie spaliła a len wyczesywała?" smiali się sądziedzi tak, że im łzy z oczu kapały. 

     Ale Bohusz spokojnie odpowiedział: "Chcę staranną żonę. Pracowitą i miłą. Aby dla swojego mężą miała dobre słowo i pozwalała po ciężkiej robocie odpocząć".

     "A ja Bohusz? Mnie byś nie chciał?" zapytałą młoda dziewczyna Katarina, która na targu sprzedawała warzywa. 

     "Żadna robota mi nie straszna i z radością ja robię. Jestem skromna i pieniędzy nie roztrwaniam. Niechcesz mieć mnie za żonę? Ty będziesz pasł owieczki a ja będę sadzić warzywa. Będzie nam razem dobrze, zobaczysz". 

    Bohusz sie zgodził i wkrótce Katarina przeprowadziła się do jego domu. Ta okazała się pracowita. Ugotowała, wyprała i niedaleko domu zrobiła małe poletko, gdzie zasadziła warzywa. Na początku zyło im się dobrze a Bohusz był spokojny. Len, który zasziła zaczął przynosić pieniadze, a Katarina stawała się coraz niespokojniejsza. 

     "Nie na darmo się mówi, że przez jedzenie rośnie smak". mówił swojej owieczce Bohusz. "Dobre słowo jej z głowy wyleciało przez pieniądze. Len sadzi, myśli o pieniadzach i o nic innego już nie dba. Jakby nic innego na świecie już nie istaniało". 

    Niedługo potem wrócił Bohusz z pastiska a Katarina zaczyna na niego krzyczeć.

     "Cały dzień nic nie robisz tylko z owcami rozmawiasz! Gdybyś się tych głupich owiec pozbył,mógłbyś mi pomóc z tymi warzywami. Posadzilibyśmy dwa razy tyle i potem sprzedalibyśmy na targu więcej. Pieniądze będą nam się sypać. Zabij te głupie owce. Mięso i skóry sprzedajmy z zyskiem". 

     "Zabić owce?" wyjąkał Bohusz. "Nie! Nigdy na to nie pozwolę. Mój stary ojciec pasł owce a ja z nimi dorastałem. Owce mają lepszy rozum niż ludzie i one mnie rozumieją. Gdybym ich zabił sam bym już umarł" 

    "Albo owce, albo ja" powiedziała Katarina.

     Bohusz się nie namyślał ani chwili. 

     "Wolę owce niż Ciebie. Nie potrzebują pieniędzy, a cały ich majątek to rozum."

     "Już sie nie dziwię, że z owcami się lepiej dogadujesz niż z ludźmi. Sam jesteś baran" powiedziała urażona Katarina.Wzięła wszystkie pieniądze i odeszła. 

     Baca znów został sam ze swoim stadem i ulubioną owieczką Belą. 

     "No i widzisz Bela. Jestem baran. " westchnął gdy leżał na pastwisku i rozmyślał o ludziach. "Ach, żebym tak był tym baranem. Ludzi nie rozumem i oni mnie też. Tylko ty mnie rozumiesz".

     Bohusz objął swoją owieczkę i rozpłakał się. "Przecież nie jestem baranem?" 

    "Baco, baco ale ty masz cudaczne życzeni?" odezwał się jakiś głos za Bohuszem.

     Kim jesteś babciu?" zapytał się Bohusz, kiedy odwróciwszy się zobaczył przed sobą nieznajomą postać. 

     "Jestem zielarka i zbieram lecznicze rośliny. Poweidz, czy mogłabym Ci jakoś pomóc? Znam wiele ziół na ludzkie strapienia i choroby".

     "Mnie nikt nie może pomóc, babciu. Ty też nie. Chciałbym odejść ze świata i stać się baranem, abym mógł żyć z moją ulubioną owieczką. Jest miła i dobra. Lubi mnie a ja ją, więc chciałbym być barankiem" westchnął Bohusz. "Na moje strapienie niema żadnego zioła". 

     "Może mam, a może nie mam, kto to wie?" zaśmiała się zielarka. 

    "Jeśli tego naprawdę chcesz, to ci pomogę. Dziś będzie noc świętojańska a wtedy rosną czarodziejskie rośliny. Wśród nich znajdziesz mały żółty kwiatuszek, nawywa się prajniczek. Weź swoją owieczkę i idź z nią do lasu. Kiedy go znajdziesz to z głębi serca powiedz mu swe życzenie. Potem pocałuj owieczkę a stanie się to , co sobie życzysz. Ale dobrze pomyśł pasterzu, bo potem nie bedzie odwrotu. Aż do śmierci zostaniesz baranem". 

     "Dziękuję Ci za mądrą radę babciu", ucieszył się Bohusz i podziękował zielarce. 

     Bohusz nie mógł się już doczekać wieczora. Ledwie zaświeciła pierwsza gwiazdka wziął owieczkę Belę i poszedł do lasu, żeby znaleźć roślinę. Chodził i chodził, ale nigdzie nie mógł znaleźć żółtego kwiatka. 

     "Może za mnie zadrwiła babka zielarka a ja jej uwierzyłem" wzdychał Bohusz. Wtem usłyszał dzwony, które biły na północ. "Nie będzie ze mnie baranka" pomyślał sobie. 

    Usiadł pod wielkim dębem i wzdychał, aż tu naraz coś zaświeciło się w trawie. Przed nim zakwitnął zaczarowany kwiat. "Więc babka zielarka nie kłamała" zawołał z radością. 

    Klęknął przy kwiatku i go powąchał. Potem głębi serrca wypowiedział swoje życzenie: "chcę się stać barankiem i do końca życia żyć z moją miła owieczką Belą" 

    Baca objął Belę. Ledwo dotknął ją ustami przemienił się w młodego baranka. 

    "Bohusz" zabeczała owieczka "mój ukochany Bohusz". 

    "Bela, moja jedyna umiłowana Bela", zabeczał baranek "w końcu się doczekałem. Teraz nic już nas nie rozdzieli". 

    Baranek Bohusz i owieczka Bela poszli wesoło do lasu, daleko od ludzi, aby tam nie spotkało ich nic złego. 

    Ludzie powoli o Bohuszu zapomnieli, a jego owcami zajął się inny baca. Czasami można w górach spotkać owce biegające bez pasterza. Może gdzieś między nimi jest dobry baca Bohusz zmieniony w baranka ze swoją owieczką Belą. 

 "Od rozpravky k rozpravke" Irena Kaftanova, Jozef Quis. tłumaczenie Jadwiga Krukar ze słowackiego. 

#bajka#słowacja#baca#góry#owce

Bajka chińska Wielka powódź Dawno, dawno temu żyła sobie wdowa, która miała dziecko. A chłopiec miał dobre serce i  wszyscy go kochali. Pe...