Baśń z wysp południowych
Pasterz, księżyc i żmija.
Było to bardzo dawno temu, kiedy ludzie znali jeszcze język zwierząt, drzew, skał i kamieni, a ze Słońcem i Księżycem żyli w przyjaźni.
Pewien biedny pasterz strzegł stada owiec swego pana na wielkim, zielonym pastwisku w dolinie ukrytej pośród gór. Wtem niebo pociemniało, zerwał się wicher, nadciągnęła wielka chmura i lunął rzęsisty deszcz. Na ziemię spadły potoki wody, zalały całą dolinę i w jednej chwili zamieniły się w rwące strumienie. Pasterz wraz se swymi owieczkami schronił się na stoku góry i chciał się ukryć pod wydrążoną skałą, gdy nagle posłyszał jakiś złowrogi syk i z przerażeniem ujrzał, jak ogromna, czarna żmija ze złotą koroną na łbie wypełza z pieczary i sprężyła się do skoku. Kołysała łbem na boki i wpatrywała się w pasterza płonącymi, okrutnymi ślepiami.
Złąkł się pasterz na widok strasznego gada, pochwycił kamień i cisnął na oślep w żmiję.
- Ach, okrutniku, cóżeś uczynił? - zasyczała żmija - Potłukłeś mi wszystkie jaja, z których już niedługo miały się wylęgnąć moje małe. Zapłacisz mi za to, nigdy ci nie daruję mej krzywdy!
Wysunęła cienki, czerwony język, parskała, pluła jadem, a jej giętkie, długie cielsko wiło się z taką szybkością, że przestraszony pastuszek rzucił się do ucieczki. Ale żmija, zrozpaczona po stracie jaj, taką ziała nienawiścią i żądzą zemsty, że gnała za pasterzem jak śmiercionośny, czarny, długi pocisk. Co on za skałę się kryje, już żmija za nim straszny łeb wysuwa i syczy, gdy przerażony ze stoku zbiega w dół po głazach, ona tuż, tuż, śliskie ciało pręży do skoku, zwija w skręty i rozwija, ogonem w ziemię wali i już jest przy nim, już go ma dosięgnąć.
- Oszczędź mi życie, żmijo! - zawołał pasterz, odwracając się w biegu. - Nie mścij się na mnie, nie chciałem ci stłuc jaj, cisnąłem kamień tylko po to, by cię odstraszyć. Zostaw mnie w spokoju, a przysięgam, że nigdy już na ciebie i twoich krewniaków ręki nie podniosę. Co zrobią moi starzy rodzice, gdy mnie zabijesz? Zginą z głodu.
- O nie, nie umkniesz mi. Na nic twoje prośby. Nie wierzę w twoje obietnice, a zresztą cóż mi po nich, gdy już nie ma moich jaj. Musisz mi za moją krzywdę życiem swym zapłacić.
I żmija skoczyła na pasterza z rozwartą paszczą. Ostatkiem sił uchylił się pasterz w bok i zdołał uniknąć jej jadowitego ukąszenia.
Znów rzucił się do ucieczki przez góry, bezdroża, a jego prześladowczyni z sykiem pełzła za nim niestrudzona, groźna, mściwa.
Już słońce zaszło, noc zapadła i młody księżyc ukazał się na niebie.
Pasterz ostatkiem sił, dysząc ciężko, wspiął się na szczyt góry i patrząc z rozpaczą na srebrny sierp wędrujący wśród gwiazd, padł na kolana i zawołał błagalnie:
- Księżycu jasny! Weź mnie w opiekę! Ratuj przed złą żmiją, co mnie chce życia pozbawić! Niechcący stłukłem kamieniem jej jaja, to prawda, alem jej przysiągł, że gdy mnie oszczędzi, odtąd nigdy nie podniosę ani na nią, ani na jej ród ręki i będę schodził jej z drogi. Ale żmija zawzięła się na mnie i pragnie mnie pożreć. Ocal mnie przed nią, o Srebrnorogi Władco Nieba!
Słysząc to żmija podniosła płaski łeb w górę i rzekła do Księżyca:
- O ty, co krążysz po nocnym niebie i oświetlasz ziemię pogrążoną w mroku! Wejrzyj na mój ból i racz rozważyć całą sprawę. Ten pasterz tłukąc zniesione jaja pozbawił mnie dzieci, a cóż jest warta żmija bez potomstwa? Żądam sprawiedliwej kary! Śmierć za śmierć! Życie za życie! Nie chcę innej od niego odpłaty za krzywdę, jaką mi wyrządził.
Zasępił się Księżyc, na chwilę zakrył jasną twarz chmurą, by się głębiej zastanowić na sprawą pasterza i żmiji.
Po chwili zajaśniał znów błękitosrebrnym światłem i rzekł:
- Okaż mu miłosierdzie, żmijo! Prawda, że srogo cię ukrzywdził, ale żałuje swego czynu i obiecuje, że w przyszłości nigdy nie podniesie ręki na ciebie i twoich bliskich. Przeto nie prześladuj go więcej, a ja ci dam za niego wykup, jakiego tylko zapragniesz. Przecież to nędzasz, cudze stada pasie, choćby chciał, nie ma nic do darowania.
- Ma swoje życie, tedy niech mi się życiem odpłaci - zasyczała żmija nienawistnie.
- Dam ci drogich kamieni na twoją koronę i tyle pereł, ile masz łusek na grzbiecie, będziesz najpiękniejsza ze żmij - rzekł jej Księżyc.
- Nie chcę ni drogich kamieni, ni pereł, on musi zginąć. Śmierć za śmierć, życie za życie! - syczała żmija mściwie, bezlitośnie.
- Uczynię cię królową wszystkich nocnych stworzeń, będziesz mogła mieszkać u mnie w pałacu na niebie i przyjmować hołdy od swych poddanych we wszystkich dżunglach świata, ale przestań prześladować tego biedaka, odpuść mu jego winę.
- Za nic nie odpuszczę winy, za nic krzywdy nie zapomnę!- zacięła się żmija.
- Dam ci tedy, choć z żalem, jedną owieczkę z mego stada, tylko pozostaw tego pasterza w spokoju - prosi Księżyc.
- Choćbyś i całe stado owieczek mi dawał, nie przeważą jednego życia mego krzywdziciela - potrząsnęła żmija łbem przecząco, parsknęła jadem i już się do drżącego pastuszka podsunęła, by go ukąsić.
- Skoroś taka mściwa, żmijo - rzecze jej Księżyc zasmucony - więc ja się za niego poświęcę. On ma matkę staruszkę i ojca sędziwego, jest ich jedynym żywicielem, bez niego zginą z głodu. Weź moje życie w zamian, skoro inaczej być nie może. Co miesiąc na nowiu będziesz mnie połykać nocą i sycić swą zemstę, ale puść pasterza wolno. Będziesz miała, jak chciałaś, życie za życie, śmierć za śmierć! A ty chłopcze, uciekaj stąd co żywo wraz ze swoim stadem.
To rzekłszy Księżyc opuścił się nisko, nisko nad ziemię, otarł się rogiem o szczyt góry i stoczył się wprost w rozwartą paszczę żmiji.
Pasterz widząc tak ogromne poświęcenie, wybuchnął płaczem, ale pomny rozkazu Księżyca, otarł łzy i jął uciekać ze swym stadem co sił w nogach.
Odtąd Księżyc co miesiąc ginie na nowiu, połknięty przez mściwą żmiję, aby znów potem wypłynać na nocne niebo. A biedny pasterz smuci się podczas ciemnych nocy, by znów potem z radością witać swego wybawiciela jaśniejącego wśród gwiazd.
W. Markowska, A. Milska "Płomyczek" nr.1 1-15.I. 1972 r.
#baśń#wyspy#południowe#pasterz#księżyc#żmija#
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz