Legenda Białoruska
O królu żmiju i dzielnym bartniku
Nie wiadomo gdzie, nie wiadomo kiedy, może przed lat tysiącami, w głuchej puszczy nad czarnymi wodami było Królestwo Wężów. Panował tam król Żmij potężny, długi chyba na sto łokci, z paszczą smoka. Był on nieprzyjacielem słońca, księżyca i gwiazd. Nienawidził światła, krył sie w ciemnych pieczarach i grotach wyżłobionych przez wody rzek i jezior.
Za każdym razem, kiedy wypełznął na powierzchnię to słońce, to znów księżyc i gwiazdy raziły jego oczy, przywykłe do mroku. Wreszcie postanowił Żmij zaczaić się na te nienawistne światła, porwać je i uwięzić w swych podziemnych jaskiniach.
Kiedy słońce o zachodzie stało niziutko nad ziemią, Żmij rozprostował swoje skręty, sięgnął łbem sklepienia niebieskiego, porwał słońce w paszczę i ukrył je głęboko pod ziemią w swym królestwie. Następnie zaczaił się na księżyc, a potem już co noc porywał po kilka gwiazd z firmamentu, aż w końcu niebo stało się ciemne i puste jak otchłań.
Wielkie to było nieszczęście dla wszystkich ludzi. Zamiast jasnego słońca, lśnienia gwiazd, zamiast księżycowej srebrnej poświaty zawisła nad całą ziemią czerń nocy.
Na skraju puszczy żyli pasterz Kostryn i jego trzej synowie: najstarszy był kołodziejem, średni - drwalem, a najmłodszy - bartnikiem.
"Synowie mili" rzecze do nich ojciec. "Jeśli wy nie zabijecie Żmija i nie uwolnicie słońca, księżyca i gwiazd, to nikt na świecie, jak długi i szeroki, tego nie dokona. Jesteście najsilniejsi i dzielni, w was cała moja nadzieja, że jeszcze, nim oczy zamknę, słonko jasne na niebie zobaczę i te gwaizdki mrugające, i księżyc srebrny jak sierp".
"Ano spróbujemy się z tym Żmijem, tatku, kiedy taka twoja wola" powiedzieli synowie, ojcu w pas się pokłonili i poszli na pastwisko.
Najstarszy wybrał sobie konika karego, średni - kasztana, a najmłodszy - siwka.
Bracia dosiadaja koni, biorą łuki, napinają, długo mierzą, mierzą, mierzą, aż trzy strzały wypuszczają. Jedna strzała, wypuszczona z łuku kołodzieja, utkwiła w pniu sosny, druga drwala - trafiła w białą brzozę, trzecia zaś - bartnika - na dębie się chwieje.
Kołodziej, brat nastarszy, ruszył przed siebie, aż do boru sosnowego zajechał.
Drwal, brat średni, ruszył na lewo i w białym brzeziniaku konia swego zatrzymał.
Najmłodszy, bartnik, swego siwka aż do zielonej dąbrowy pognał.
W sosnowym borze drzewa szumią, szumią, czubami kołyszą. Zobaczyły najstarszego syna Kostrynowego.
Młoda sosenka przy ścieżce rosnąca zakołysała się gwałtownie, aż konik kary dęba stanął.
"Gdzie pędzisz! Stój! Zawracaj co prędzej! Tam zguba!" krzyczy sosna. Konik, jako że wszystkie zwierzęta mowę roślin i drzew rozumieją - usłyszał przestrogę.
Ani prośby, ani groźby nie pomogły, nie ruszył się z miejsca, stał jak przykuty do ścieżki.
Najstarszy syn Kostrynowy rad nierad do domu zawraca i ojcu wszystko po kolei opowiada:
"Konik kary mi się zaparł w ziemię czteroma nogami i ani rusz nie chciał dalej jechać, com go naprosił, namolestował, na koniec i batem go popędzałem - wszystko na nic. Widać mi nie pisano Żmija zabić" - martwi się kołodziej.
"Widać ci, synku, nie pisano" mówi stary Kostryn i brodę siwą gładzi.
W białym brzeziniaczku brat średni, drwal, swego kasztana wstrzymuje i luzem go na trawę puszcza, niech sobie stworzenie wytchnie po długiej drodze, niech się popasie przed walką. Konik trawę szczypie, a uszami strzyże i każdy szmer łowi. Słyszy, jak brzózki rozmawiają między sobą:
"Patrzcie, patrzcie, to chyba średni syn Kostryna-pasterza do naszego zagajnika zawitał. Ciemno tu, choć oko wykol, odkąd Żmij słońce skradł, ale poznałam go, toć częstym on gościem w boru, stare pniaki karczuje, drzewa toporem ścina. Oj, boimy się go wszystkie w brzeziniaczku, jak przed śmiercią trzęsiemy listkami ze strachu! Ale po co on łuk na plecach nosi i maczugę w dłoni? Pewnie się na Żmija wyprawia. Nie wie, że zguba go tam czeka, w wężowych oplotach zginie. Ale konika nam żal, musimy go przestrzec".
Konik mowę drzew rozumiał, więc kłusem wraca do swego pana, łbem go trąca, jakby o co prosił.
"No, widzę, żeś dobrze już sobie podjadł" śmieje się drwal i dosiada wierzchowca. "Teraz, koniku, w skok! Leć do pieczary Żmija!" woła.
Ale co się dzieje?
Kasztanek, ani rusz, nie chce jechać naprzód, tylko ogonem po bokach tłucze, jakby się od gzów oganiał, uszy tuli i rży przerażony.
Cóż miał robić średni brat? Zgarbiony, ze wstydem zawrócił do ojcowej zagrody, w izbie na ławie siada i wszystko ojcu po porządku opowiada.
Wyrusza syn najmłodszy Kostryna. Na siwku w głąb zielonej jedzie dąbrowy. W ciemności dęby stoją wielkie jak domy i liśćmi szelszczą. Siwek uszami strzyże i słucha, co mówią.
"Kto tam w dole na koniu siwym jedzie?" pyta dąb dębu. "Czy to najmłodszy syn Kostrynowy?"
"Tak, to on" dęby gałęziami potężnymi kołyszą "to bartnik. Znamy go dobrze, często miód podbierał dzikim pszczołom w lesie, ule im budował, nowe roje osadzał wtedy, kiedy jeszcze słońce świeciło i gwiazdy błyszczały nocą na niebie. Ale po co on łuk na plecach nosi i maczugę w dłoni? Czyżby na Żmija szedł? Nie wie, że ani strzałą z łuku, ani maczugą Króla Wężów nie ubije! Musi rój pszczół prosić o pomoc. Tylko pszczoły mogą Żmija pokonać."
"Hej, siwku stój!" huknął z całej siły rosły dębczak i dla pewności trącił konika gałązką. "Jedź na lewo, nad jezioro. Tam odnajdziesz na brzegu pień spróchniały, a w nim barć pszczelą. Powiedz pszczołom, żeby twemu panu pomogły. One też Żmija nienawidzą, bo przez niego nie mogą nektaru i pyłku z kwiatów zbierać, miodu nie mają i głód je czeka".
Siwek uszami zastrzygł i z kopyta popędził w stronę jeziora. Próżno jeździec go wstrzymywał, koń jak oszalały rwał leśną przesieką, dopiero nad jeziorem zwolnił biegu, zaczął obwąchiwać pnie drzew rosnących nad brzegiem.
Wreszcie stanął i zarżał trzy razy. Zdumiony jeździec cuglami szarpnął, chciał go zawrócić przemocą, ale koń, jakby nieczuły na rozkazy pana, znów zarżał po trzykroć, aż echo poniosło się po lesie. Widać pszczoły zrozumiały końską mowę, bo nagle zahuczało, zabrzęczało wokół i z barci wyleciały tysiące pszczół. Zatoczyły krąg nad jeźdżcem i pofrunęły prosto do jaskini Żmija.
Jechali niedługo, jechali niekrótko, ale tyle im jechać wypadało, aż stanęli przed jamą Żmija. Pszczoły się w chmurę zbiły u wejścia i żądła szykowały do ataku na wroga.
Siwek zarżał dziewięć razy. Za dziewiątym razem z jamy smoczej, z czarnej pieczary, wychynęła straszna, płaska głowa Żmija. Na niej w mroku lśnił diadem królewski.
"Kto śmie zakłócać mi spokój w mym domu?" zasyczał wąż.
Najmłodszy syn Kostrynowy porwał łuk i zaczął miotać strzałę za strzałą, ale żadna nie trafiła potwora, bo w mroku trudno było bartnikowi wycelować.
Siwek ze strachu drży i potnieje.
Żmij pełznie coraz szybciej, szybciej, już jest blisko, jeszcze chwila, a zadławi i jeźdźca, i konia.
Bartnik maczugę ciska prosto w łeb wężowy, ale drzewce odskoczyło od czaszki Żmija jak od żelaza i na pół się rozłamało.
Czuje bartnik, że jego siwek już krokiem się nie ruszy, stężał cały ze strachu, widać czar Żmija już działa.
Wtem zahuczało wokoło, zabrzęczało, jakaś ciemna chmura rzuciła się na węża. Zgasło światło bijące od jego diademu, potężne cielsko miotało się bezsilnie nie wiedząc, gdzie wróg, co je tak dotkliwie rani. Jeszcze chwilę Żmij wściekle walił ogonem o ziemię, aż dudniło w całym lesie, aż wreszcie zwalił się pod drzewo bez życia. Pszczoły zaczęły tańczyć w powietrzu z radości, ptaki, ucichłe w mroku, rozdzwoniły się pieśnią wesołą, las ożył, drzewa rozszumiały się od krańca po kraniec puszczy niosąc wieść o śmierci strasznego potwora.
Najmłodszy syn Kostrynowy do pieczary wężowej śmiało zstępuje, słońce, księżyc i gwiazdy uwalnia z pęt i na wolność wiedzie.
Zaraz też słoneczko w górę pofrunęło i na niebie zawisło, promieniami złotymi świat cały oświetlając, a za nim w ślad pomknął księżyc z gwiazdami, by nocą ziemię swym blaskiem obdarzać. Oj, była też na ziemi radość, było wesele!
Wraca syn najmłodszy do chaty rodzinnej i ojcu staremu się kłania.
"Witaj syneczku" Kostryn powiada. "Wiedziałem, że któryś z was musi Żmija zmóc, no i tyś go zmógł".
"Nie jam go zmógł, ojcze, ale pszczółki małe" rzecze najmłodszy "i ten mój siwek ulubiony. Gdyby nie ich pomoc, Żmij by mnie połknął wraz z koniem, a na ziemi dalej panowałyby mrok i smutek".
W. Markowska, A Milska "Płomyczek" 1-15 XI. 1972 r.
#legenda#białoruś#król#żmij#dzielny#bartnik#
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz