poniedziałek, 29 kwietnia 2024

Bajka indyjska

Niebieski Szakal



Dawno, dawno temu była sobie dżungla, dzika i piękna wypełniona takimi zwierzętami jak ogromne szare słonie, pasiaste tygrysy i szafirowe pawie. W dżungli tej mieszkała rodzina szakali z krótkim bursztynowym futrem i żółtymi oczami. Wujkowie i ciotki, mamy i ojcowie, bracia i siostry oraz kuzyni. Wszyscy oni bawili się razem, jedli i polowali. W nocy, gdy księżyc był w pełni cała rodzina szakali wyła w niebo w harmoniii "Auuuuuuu".

Jeden z nich zawsze wył głośniej i dłużej niż pozostali, był to najmniejszy z szakali Wściekły Jęk. Często oddalał się od rodziny i powracał tylko w nocy. Jego ulubiona siostra Sprytny Pysk zawsze czekała na niego. "Dżungla jest twoim domem" mówiła. "Nie powinieneś oddalać się tak daleko od swojej rodziny".

Ale Wściekły Jęk tylko się śmiał. "Zostań w somu siostrzyczko jeśli chcesz" odpowiadał. "Znam bardziej interesujące miejsca ".

Pewnego dnia Wściekły Jęk szedł tropem królików z nosem przy ziemi. Był tak mocno skoncentrowany na polowaniu, że nie zauważył jak przeszedł całą dżunglę. Nie zauważył nawet drogi, jaką budowali ludzie. Nie zauważył nawet kiedy wszedł do wioski, o której jego siostra mówiła mu i ostrzegała by trzymał się od niej z daleka. Nagle usłyszał warczenie....

"Co ty tu robisz mały szakalu? Nie jesteś tu mile widziany".

Mały szakal popatrzył z trwogą na sforę psów. Otoczyły go! Mały szakal popatrzył wokół siebie - zobaczył gapę pomiędzy dwoma z mniejszych psów. Wściekły Jęk przeskoczył ją i pognał po zakurzonej ulicy. Biegł szybciej i szybciej goniony przez psy szczekające głośno. Biegnąc przez wioskę zobaczył ogromną beczkę z wodą stojącą przed jakimś warsztatem. Była tak wielka, że pomieściłaby z sześciu szakali. Wskoczył do niej wstrzymując na chwilę oddech i zanurzył się cały w wodzie.

Powoli szczekania się oddalały, wystawił więc głowę i wyskoczył z beczki. 

Szakal jednak nie wiedział, że warsztat należał do artysty i beczka napełniona była nie wodą, ale farbą indygo. Kiedy nadeszła noc Wściekły Jęk powrócił do dżunglii, jak ciemny niebieski duch poruszajacy się wśród liści w świetle księżyca.

Tygrys zobaczył go pierwszy. Zaryczał ze strachu i uciekł, aby nie być ofiarą tego potwora. Słonie były następne. Zaczęly również uciekać i dżungla napełniła się hałasem trąbienia i krzyków.

Ale dziwnie! pomyślał Wściekły Jęk, ale ponieważ był bardzo spragniony pobiegł do jeziora, które było najlepszym miejscem do picia dla zwierząt.

Kiedy spojrzał w swoje odbicie na wodzie zobaczył niebieskiego szakala wyglądającego zupełnie jak on. Jego bursztynowe futro zniknęło, a jego oczy lśniły jak dwa słońca na niebieskim niebie. Był tym zachwycony. Patrząc na swoje odbicie przyszła mu do głowy pewna myśl.

Wszystkie zwierzęta powróciły nad jezioro nad ranem, aby móc się napić. Wściekły Jęk stał wysoko na skale nad nimi.

"Moi drodzy przyjaciele!" powiedział Wściekły Ryk. "Nie macie się czego obawiać. Jak widzicie bogowie zobaczyli, że nie macie króla, więc wysłali mnie, abym władał dżunglą. Będziecie bezpieczne jeśli obiecacie mi służyć i być lojalni".

Tygrysy, małpy, słonie, szakale i ptaki nigdy nie widziały niebieskiego stworzenia ze złotymi oczami.

"Król!" wyszeptały i skłoniły się.

Tylko Sprytny Pysk tego nie zrobiła. Stała i śmiała się. "Czy nie widzicie? To przecież -"

"Cisza!" rozkazał Wściekły Jęk. "Szakale jeśli nie chcecie mnie za króla, zakazuję wam wstępu do tej dżungli, na zawsze!"

Zanim szakale zaprostestowały, Wśiekły Jęk rozkazał tygrysom wygonić je z dżungli. Jego tajemnica była bezpieczna - na razie...

Wściekły Jęk nie tracił czasu ii zaczął rozdzielać zadania zwierzętom. Lwy i tygrysy miały mu dostarczać świeże mięso każdego dnia, lamparty były jego ochroniarzami, wspinał się na plecy słoni i w taki sposób przemieszczał się po dżungli.

Przez chwilę wszystko szło zgodnie z planem Wściekłego Jęku, który cieszył się sławą i uwagą wszystkich. Czasami martwił się o swoją rodzinę, którą wygnał z dżungli, ale to szybko mijało. Teraz był królem!

Pewnej nocy, kiedy księżyc był w pełni i dżungla była tak cicha, że można było usłyszeć tylko pohukiwanie sowy, dało się słyszeć dźwięk... Echo przyniosło poprzez drzewa coś na kształt "Auuuu!" To rodzina szakali wyła do księżyca.

Wściekły Jęk obudził się i zanim pomyślał, zaczął wyć długo i głośniej niż inni "Auuuuuuu!"

Inne zwierzęta usłyszały wycie Wściekłego Jęku. Przywódca małp zakrzyknął: "To nie jest król z niebios. To tylko przebiegły szakal, który nas oszukał!"

Rozłoszczone zwierzęta zaczęły gonić Wściekłego Jęka. Biegł on coraz szybciej i szybciej, aż przewrócił się wyczerpany, przed jaskinią na granicy dżungli. Wyciągnął swoją szyję i zobaczył znajomą łapę...

To była jego ulubiona siostra Sprytny Pysk. Przemówiła do wszystkich zwierząt, którzy gonili jej brata. "To wasza wina! Gdybyście tylko mocniej się przyjrzeliście to zobaczylibyście, że on jest szakalem. Teraz jesteście w domu szakali a to jest nasz brat, a my chronimy naszą rodzinę".

Warcząc w ostrzeżeniu szakale uformowały mur wokół Wściekłego Jęku. Pozostałe zwierzęta odwróciły się i pobiegły z powrotem do dżungli.

Sprytny Pysk porozmiawiała ze swoim bratem o lojalności i rodzinie. Nic dobrego nie przychodzi z mówienia kłamstw i ten zuchwały szakal nauczył się ważnej lekcji - twoja rodzina zawsze będzie cię chronic i nie ma miejsca jak dom.

"The blue jackal" from "Animal tales from India" by Nikita Gill

#bajka#indie#niebieski#szakal#



sobota, 27 kwietnia 2024

 Bajka afrykańska
Masajów

Ogr



1. Deszcz

Tak daleko jak mieszkańcy wioski mogli sięgnąć pamięcią życie było ciężkie. Deszcz nie padał przez wiele lat a słońce spaliło wszystkie zboża. Rośliny więdły przez gorąc i umierały zanim wydały owoce. 

Mieszkańcy wioski winili za to ogra, który mieszkał w górach, które  wznosiły się nad wioską. Ogr był złośliwy i chciwy. Zatrzymywał deszcz zanim spadł na pola i wypijał go sam, a potem odsyłał chmury z powrotem.

Wielka szamanka przepowiedziała, że dwóch braci z nierozłącznymi kośćmi zniszczą ogra i przyniosą deszcz do wioski. Każdego razu, kiedy rodził się chłopiec mieszkańcy wioski czekali na znak, że będzie on odważnym, silnym wojownikiem, który pokona ogra.

Jeden z mieszkańców wioski zwany Sipho był odważnym wojownikiem. Ogr zjadał wiele zwierząt, które mieszkały w cieniu gór, więc Sipho szedł wiele mil by polować. Zawsze jednak wracał z jedzeniem, którym później dzielił się z całą społecznością. 

"Dziękujemy ci Sipho za ten dar" mówili ludzie, kiedy wracał bezpiecznie z podróży. "Niech twoje dzieci opiekują się tobą, kiedy bedziesz stary".

Czas mijał i jego żona Zandile spodziewała się dziecka. Szamanka Bongani patrzyła na jej brzuch i mówiła: "Oh Zandile, jesteś pewna, że nie masz tam słonia w środku?"

Ale to nie był słoń. Kiedy księżyc był w pełni Zandile powiła dwójkę pięknych chłopców bliźniaków. Nazwano je Lindani i Busani.

Szamanka wiedziała, że chłopcy będą niezwykli, ponieważ w tym dniu spadł deszcz na wioskę.

2. Polowanie

Jedenaście lat później Lindani szedł zakurzoną drogą niosąc worek z korzeniami, ziołami i liśćmi na swoim grzbiecie. Jego włosy upięte były w czub na środku głowy, a w nim pełno było liści i kory. Lindani był bardzo szczęśliwy ponieważ jego matka, która zajmowała się przyrządzaniem lekarstw, mogła teraz mieć pełno ziół. Uczyła go obecnie jak sporządzać takie lekarstwa.

Nagle coś uderzyło w Lindani i przewróciło na ziemię. Worek , który niósł wylądował w pyle na ziemi.

"O Busani, co ty tu robisz?" Lindani zakrzyknął, wstajac. "Naprawdę jesteś szalony". Lindani popatrzył na swojego brata. Wyglądał dosłownie jak jego odbicie w lustrze, tylko śmiech jego przypominał głos hieny. 

"Chodź zapolujmy Lindani. Nudzę się strasznie i chciałbym polować z tobą, bo ty masz najlepsze zdolności tropienia" powiedział Busani, dźwigając swojego brata bliźniaka.

Busani był wyższy, silniejszy i bardziej pewny niż jego brat. Lindani najpierw pomyślał zanim coś zrobił, ale był cichy i nieśmiały. 

"Jeśli pokonam cię  i przewrócę to pójdziesz ze mną" powiedział Busani. Lindani uśmiechnął się tylko, bo wiedział kto wygra.

"Na co chciałbyś zapolować?" zapytał Lindani. "I nie mów mi, że bedą to skalne króliki. Wiesz, że żyją niedaleko jaskini ogra i zakazano nam wspinać się na skały".

Wielu myśliwych nigdy nie wróciło stamtąd, ponieważ ogr schwytał ich w jakiś niewiedzialny sposób.

Chłopcy odwrócili się w kierunku góry, która wyrosła przed nimi. Ciemne chmury spowijały szczyt i widać było ogień blisko niego.

3. Drzewo 

Lindani i Busani odwrócili się nagle. Pot na ich ciele lśnił w promieniach południowego słońca i spływał po ich twarzach. Gdzie jest antylopa, którą gonili przez całą godzinę? Minutę temu tu była, a teraz znikła, jak cień w ciemności. I skąd wzięło się tu to ogomne drzewo? Znali dobrze tę okolicę i nigdy nie widzieli tu tak olbrzymiego drzewa.

Busani szedł prosto z włocznią gotową do rzutu. Wiatr powiał od tego drzewa i jego gałęzie zaskrzypiały. "Chodź i znajdź swoją zagubioną antylopę" wyszeptały galężie. "Uwięziłem ją w swoim pniu. Zrobiłem to dla ciebie".

Busani odwrócił się do brata. "Czy ty też to słyszałeś?"

Lindani przytaknął. "Tak, Busani. Nie podchodź blisko. Nie możesz ufać wszystkeimu co widzisz. Jak to możliwe, że drzewo przemówiłodo ciebie przez swoje galęzie?"

"To mógł być tylko wiatr. Ale to właśnie tam ukryła się antylopa i ja ją dostanę. Czekaj tu".

Busani pobiegł do drzewa. Barszo szybko drzewo oplotło go swoimi galąziami.

Lindani przerażony zobaczył, że gałęzie drzewa przeobrażają się w ogra. Był tak wielki, że Lindani zatrząsł się ze strachu. Więc to w taki sposób ogr łapał mieszkańców wioski - mógł zmieniać kształty.

Ogr zaryczał zwycięsko i poszedł z Busanim w ręce. 

"Lindani pomóż mi" wołał Busani. 

"Busani" Lindani pobiegł za ogrem, ale nie mógł go sogonić. Upadł na ziemię próbując złapać oddech, a łzy pojawiły się na jego policzkach. Lindani słyszał wołanie swego brata o pomoc, ale nie mógł nic zrobić.

Szamanka pierwsza zobaczyła Lindani powracającego do wioski. Zobaczyłą strach w jego oczach i wiedziała, że ogr zabrał Busaniego. "Sipho, Zandile chodźcie tu szybko" zawołała, gdy Lindali upadł w jej ramiona.

"Próbowałem uwolnić Busaniego, ale drzewo było zbyt duże" Lindani płakał.

Sipho przytulił Lindani. "Co to znaczy, że drzewo było za duże? Czy Busani utknął w drzewie?"

"Nie" zapłakał Lindani. "Ogr zamienił się w drzewo i teraz ma Busaniego".

4. Eliksir

Minęło kilka tygodni. Ogr nie zjadł Busaniego. Trzymał go na łańcuchu i używał jego zdolnosci do polowania do łapania dla niego pożywienia. Ogr mógł użyć swojej magii, ale był na to zbyt leniwy. Nigdy nie pozwolił Busaniemu zbytnio sie oddalać i trzymał go cały czas na uwięzi w jaskini, gdy nie polowali. 

Życie stało się nieszczęśliwe dla biednego Buraniego. Każdego dnia musiał czyścić jaskinie ogra, który był obrzydliwy. Nigdy nie czyścił zębów ani się nie mył. Wyrzucał kości zwierząt na podłogę w jaskini.

Najbardziej jednak Burani tęsknił za swoją rodziną. Czuł, że jego brat ma jakiś plan, przecież w tym Lindani był najlepszy. Ogr był większy i silniejszy od niego, więc Burani czekał i czekał. Wiedział, że pewnego dnia ogr zrobi pomyłkę i Lindani przyjdzie i uwolni go.

Lindani w wiosce spędzał każdą chwilę w dzień i w nocy by znaleźć jakiś plan uwolnienia swego brata. 

Najpierw zrobił dużą ostrą włócznię, ale wiedział, że nie jest takim wielkim wojownikiem jak Burani. Potem zrobił linę, ale ona  też nie była dobra. Następnie przypomniał sobie zioła, które zbierał dla swojej mamy. Jeden z nich pomagał ludziom zasnąć.

Co by się stało, gdyby zrobił super silny środek usypiający dla  ogra? Nie wiedział jak da ogrowi  ten napój by wypił, ale to była najlepsza myśl jaka przyszła mu do głowy.

Lindani zebrał zioła razem i ugotował je ze słodkimi jagodami. Potem przelał miksturę do drewnianej butelki i zakorkował ją trzciną.

Zandile nie chciała go puścić, ale Lindani uśmiechnął się do swojej matki. "Czy nie widzisz, że jestem już prawie mężczyzną? Jestem silny i czuję, że mój brat nie umarł. Żyje i czeka na mnie. Wiem o tym!"

Lindani włożył butelkę z eliksirem do torby, razem z jedzeniem i poszedł w stronę gór.

5. Ogr

Po dwóch dniach i nocach Lindani doszedł do podnóża gór. Skały były czarne jak poszarpane zęby, czekające tylko na twoje poślizgnięcie. Lindani mógł zobaczyć kości zwierząt wystające spod skał.

Ogr ma ogromny apetyt, pomyślał Lindani. Miejmy nadzieję, że również ma ogromne pragnienie.

Lindani był już w połowie drogi w górę, kiedy...

"Hej chłopcze" zawołał ogr pojawiając się nad nim.

Lindani zamarł, balansując na skałach i próbując nie spaść w dół.

Nie mógł uwierzyć, że coś tak ogromnego jak ogr zjawił się nagle, ale potem przypomniał sobie, jak przeminił się on w drzewo porywając Busaniego.

"Hej chłopcze! Myślałem, że jesteś w jaskini! Gdzie byłeś?"

Lindani nagle zorientował się, że ogr pomylił go z Busani. Jego brat żył!

Wziął więc głęboki oddech i odwrócił się do ogra. Jego oddech niemal spowodował to, że Lindani prawie spadł ze skały. Przytrzymał się skał i spojrzał na ogra swoimi małymi, sprytnymi oczami.

"Poszedłem przygotować dla ciebie specjalny napój dla twojego posiłku" wyszeptał Lindani.

"Daj mi to chłopcze! Chcę go spróbować" zawołał ogr i porwał z rąk chłopca eliksir. Wypił go z ogromnym pragnieniem.

Ogr oblizał usta. "O to było wyśmieni...."

Eliksir zadziałał bardzo szybko i ogr usnął natychmiastowo. Przewrócił się z ogromnym hałasem, tak aż zatrzęsła się cała góra. Lindani nie mógł uwierzyć swojemu szczęściu.

Wspiął się na szczyt góry i wszedł do jaskini ogra. Szukając w ciemności zawołał: "Hallo?" Wiedział, że Busani jest żywy, ale gdzie on jest? Nagle zobaczył poruszenie w jaskini. To był Busani.

"Lindani?" Busani rzucił szczotkę, którą czyścił jaskinię i wpadł w ramiona swego brata.

"Wiedziałem, że żyjesz!" zawołał Lindani, kiedy braci stali w uścisku.

"Gdzie jest ogr?" zapytał Busani.

"Zrobiłem eliksir na sen" wyjaśnił Lindani. "Ogr myślał, że to ty jesteś i wypił go. Musimy wyjść stąd zanim się obudzi".

Bracia zbiegli z góry skacząc od skały do skały. Kiedy przybyli w miejsce, gdzie miał spać ogr, jego tam nie było.

"Patrz!" Busani pokazał w dół góry. Kiedy ogr spał ześlizgnął się w dół i teraz leżał martwy.

"Wioska będzie teraz wolna" powiedzieli. Razem poszli prosto do domu.

Kiedy chłopcy wrócili do wioski witano ich śpiewem i śmiechem, zwłaszcza stara szamanka. Zandile i Sipho przytulili swoje dzieci, a łzy spływały im po policzkach.

Uczta trwała tej nocy bardzo długo. Była też głośna, ale nie tak głośna jak burza i wkrótce zaczął padać deszcz.

"The ogre" by Deborath Bawden and Xing Song

#bajka#afryka#masajowie#ogr


czwartek, 25 kwietnia 2024

Bajka ze Szkocji
Wielka Brytania

Conall i burzowa wiedźma



Pewnego zimowego dnia burzowa wiedźma nadjechała w swojej czarnej karocy ciągniętej przez cztery ognisto czerwone psy przez morze do Szkocji. 

Nagle niebo zrobiło sie tak czarne jakby nadeszła noc. Psy wyły, kiedy burzowa wiedźma ścigała się poprzez wzgórza i wrzosowiska, rzucając ognistymi kulami i podpalając lasy. Wszyscy uciekali przed dymem i płomieniami w popłochu.

Następnego dnia wiedźma znów powróciła paląc drzewa i suche wrzosy. Król wysyłał swoich wojowników przeciwko niej, ale kiedy zobaczyli ogromne zębiska jej psów zaczynali uciekać. 

Na trzeci dzień wiedźma znów powróciła siejąc zniszczenie na całym lądzie. Król wysłał po nieustraszonego Conalla Curlewa.

"Potrzebuję twojej pomocy" powiedział król.

Conall zgodził się ocalić królestwo przed burzową wiedźmą. "Mogę nie pobić jej dziś" powiedział. "Może jednak uda się to zrobić jutro".

Conall wspiął się na górę i czekał na wiedźmę. Kiedy nadeszła został zakryty przez czarną chmurę i nic nie widział.

Następnego dnia poszedł na pola i oddzielił wszystkie jagnięcia, cielaki i źrebaki od swoich matek. Potem powrócił na szczyt góry.

Niedługo potem burzowa wiedźma przybyła. Usłyszała okropny hałas owiec, krów i koni, które wołały rozpaczliwie za swoimi młodymi. Wiedźma była przy tym okropnie ciekawa co wywołuje taki hałas, że wychyliła się ze swojej chmury.

W tym momencie Conall rzucił swoją włócznią. Burzowa wiedźma zakrzyczała z bólu i cofnęła się do swojej karocy.

"Lećcie na zachód" zawołała do swoich psów i nigdy już nie powróciła.

"Conall and the thunder hag" from "A year full of stories" by Angela MacAlisster

#bajka#szkocja#wielkabrytania#conall#burza#wiedźma#

 

wtorek, 23 kwietnia 2024

Bajka indyjska

Pęknięty dzban



Każdego dnia nosiciel wody szedł w dół do strumienia z dwoma wielkimi dzbanami, które wisiały na drągu na jego ramionach, aby zanieść świeżą wodę do domu swego pana.

Kiedy zaczynał swoją pracę zbiegał w dół strumienia pogwizdując wesoło, ale było to wiele lat temu. Obecnie był już stary i pochylony, jego ramiona drżały, jego nogi były słabe a jeden z jego dzbanów miał pęknięcie. Był to czas, aby przekazać swoje zajęcie młodszemu chłopcu.

W ostatnim dniu pracy stary nosiciel wody opróżnił swoje dzbany w kuchni i poszedł usiąść w cieniu.

Był on ogromnie zaskoczony, gdy pęknięty dzban przemówił do niego.

"Przepraszam, że przeszkadzam ci w odpoczynku" powiedział dzban "ale czy mogę zadać ci pytanie?"

Nosiciel uśmiechnął się. "Odpowiem ci najlepiej jak umiem, mój stary przyjacielu".

"Wiesz, że byłem pęknięty już wiele lat" powiedział dzban. ""Zawsze przybywałem do domu twego pana w połowie pusty. Powiedz, dlaczego nigdy mnie nie zastąpiłeś nowym?"

"Chodź pójdziemy jeszcze raz do strumienia razem" odpowiedział nosiciel wody. "Wtedy odpowiem na twoje pytanie".

Nosiciel wody poszedł z powrotem do strumienia niosąc oba dzbany. W drodze powrotnej dzban kapał tak jak zawsze. W połowie drogi zatrzymał się i usiadł na skale.

Odezwał się do dzbana. "Czy zauważyłeś kwiaty, które rosną tylko po twojej stronie  na ścieżce?" Zasadziłem je ponieważ wiedziałem, że będziesz je podlewał każdego dnia".

Westchnął szczęśliwy. "Dzięki tobie mogłem cieszyć się pięknem kwiatów każdej wiosny. Dla mnie twoja wada jest błogosławieństwem. To dlatego, mój przyjacielu, nigdy cię nie zastąpiłem".

"The cracked pot" from "A year full of stories" by Angela McAlister

#bajka#indie#pęknięty#dzban#azja#

niedziela, 21 kwietnia 2024

Legenda rzymska 

Włochy

Androkles i lew



Androkles był rzymskim niewolnikiem, który należał do bardzo niedobrego pana. Musiał on spać na twardej podłodze i jeść razem z psami. Pewnej nocy, po okropnym biciu Androkles zdecydował o ucieczce.

Kiedy jego pan spał Androkles wspiął się na okno i uciekł. Biegł aż dotarł do gór. Wyczerpany i głodny znalazł schronienie w jaskini i położył się by odpocząć.

Nagle usłyszał okropny ryk i zobaczył lwa wchodzącego do jaskini. Androkles skurczył się w przestrachu. Ku jego zdziwieniu lew nie podszedł do niego, ale zaczął lizać swoją opuchniętą łapę. Położył się i mruczał nerwowo. Androkles podszedł bliżej i zobaczył cierń wbitą w jego łapę. Pomimo, że bardzo się bał nie mógł zostawić w takim stanie zwierzęcia. Drżącymi rękoma wyciągnął cierń. Urwał potem kawałek ze swojej tuniki i obwiązał ranę. Lew potrząsnął głową i polizał Androklesa.

Androkles zostal z lwem kilka dni, aż rana się wyleczyła. Potem pożegnał się i poszedł dalej swoją drogą.

Niestety tego poranka jeden z ludzi jego pana przejeżdżał tamtędy. "Tu jesteś uciekinierze!" zakrzyczał i wtrącił Androklesa do więzienia.

"Co się ze mną stanie?" zapytał Androkles.

"Uciekinierzy zostają rzuceni bestiom na pożarcie na arenie przed cesarzem" odpowiedział strażnik. "Najpierw je głodzimy, aby były bardziej drapieżne".

Tydzień później Androkles został zabrany na arenę. Kiedy szedł przed cesarzem wielki tłum ludzi zaczął krzyczeć. Nie było nigdzie drogi ucieczki i nigdzie nie można było się ukryć. Androkles zamknął swoje oczy.

Usłyszał okropny ryk i tłum wiwatujący. Androkles skurczył się w oczekiwaniu na zęby w szczęce bestii, ale dwie łapy dotknęły jego ramion i ciepły język polizał jego twarz.

Otworzył swoje oczy. Przed nim stał lew.

"Stary przyjaciel!" zaśmiał się Androkles. "Więc ciebie też złapali". Tłum stał w ciszy, pełen zdumienia.

"Przyprowadźcie chłopca do mnie" powiedział cesarz.

Kiedy usłyszał historię chłopca cesarz uśmiechnął się. "Zasłużyłeś na wolność przez swoją dobroć Androklesie" powiedział. "Teraz weź swojego przyjaciela w góry, bo tam on należy".

"Androcles and the lion" from "A year full of stories" by Angela McAlisster

#legenda#rzym#włochy#lew#niewolnik#Androkles

piątek, 19 kwietnia 2024

Bajka z Ameryki

Dlaczego drzewa iglaste 
są zawsze zielone



Jesienią dni robiły się zimne. Była to oznaka nadchodzącej zimy. Wszystkie ptaki odfrunęły do ciepłych krajów, ale jeden ptaszek nie mógł lecieć z powodu złamanego skrzydełka. Mały ptaszek cały drżał z zimna. "Może któreś z drzew ogrzeje mnie przez zimę" pomyślał i w podksokach doszedł do lasu.

Przyszedł do srebrnej brzozy. "Piękna brzozo" powiedział mały ptaszek. "Czy mogłabyś ogrzać mnie swoimi gałązakami?"

Srebrna brzoza zaszeleściła. "Mam własne liście, którymi muszę się zająć" powiedziała. "Nie mogę się również tobą zajmować".

Mały ptaszek podskoczył do wielkiego dębu. "Potężny dębie" powiedział "czy ogrzejesz mnie swoimi gałęziami w czasie zimy?"

Dąb zajęczał "Nie chcę aby ktokolwiek jadł moje żołędzie".

Mały ptaszek podskoczył więc do wierzby.

"Delikatna wierzbo" powiedział "czy twoje gałęzie ogrzeją mnie podczas zimy?"

Wierzba zadrżała. "Nigdy nie przyjmuję  obcych pod swój dach" powiedziała. 

Mały ptaszek zadrżał swoimi skrzydełkami z zmina. "Czy ktoś mi pomoże?" mruknął.

"Możesz mieszkać w moich gałęziach" powiedział świerk. "Ogrzeję cię w zimie".

"Ochronię cię od wiatru" powiedziała sosna.

"I możesz jeść moje jagody" powiedział jałowiec.

Więc wdzięczny ptaszek wskoczył na gałęzie świerku i znalazł sobie ciepły zakątek.

Tej nocy zimny północny wiatr przeszedł przez las i zdmuchnął wszystkie liście z drzew. Zostawił jednak drzewa, które opiekowały się małym ptaszkiem. 

Dobroć świerku, sosny i jałowca nigdy nie została zapomniana. Od tej pory inne drzewa tracą swoje liście jesienią, ale drzewa iglaste są zawsze zielone.

"Why the evergreens keep their leaves" from "A year full of stories" by Angela McAllister

#bajka#ameryka#drzewa#iglaste#zielone#

środa, 17 kwietnia 2024

Bajka chińska

Malarz smoków



Dawno temu żył sobie bogaty i potężny cesarz. Miał on jednak pewien problem. Gołębie robiły gniazda na dachu jego pałacu. To powodowało ogromny hałas. Gruchały, gruchały i gruchały od rana do wieczora.

Cesarz wysłał więc po najlepszego malarza na świecie. Kiedy ten przybył do pałacu, cesarz rozkazał mu wspiąć się na dach i namalować na nim orły. Cesarz pomyślał, że to odstraszy gołębie.

Malarz wspiął się na dach i namalował ogromne i przerażające orły. Miały one ostre dzioby i zabójcze pazury. Gołębie były tak przestraszone, że odleciały i nigdy nie powróciły.

Cesarz był zachwycony. Zaprosił więc malarza do swojego pałacu.

"Mam wspaniały pałac, ale popatrz te ściany są strasznie nudne" powiedział cesarz. "Kocham smoki. Chciałbym, abyś namalował ogromne i kolorowe smoki na trzech ścianach mojego pałacu".

Malarz zaczął pracę natychmiast. Najpierw namalował czerwonego smoka zionącego ogniem. Następnie namalował niebieskiego smoka zionącego lodem. Na końcu namalował żółtego smoka zionącego dymem.

Cesarz zaklaskał z radości, ale nagle przystanął i przyjrzał się smokom. Pokazał na oczy. "Dlaczego nie namalowałeś im oczu?" zapytał.

"Wasza wysokość nigdy nie koloruję oczu smokom!" odpowiedział malarz.

"Dlaczego nie?" zapytał cesarz.

"Jeśli pomaluję im oczy, wtedy smoki ożyją" odpowiedział malarz cierpliwie.

Cesarz się zaśmiał.

"Nie bądź niemądry" powiedział. "Pokoloruj im oczy"

Malarz potrząsnął głową. "Nie".

"Pokoloruj im oczy, natychmiast!" rozkazał cesarz tupając nogami.

Malarz ponownie zaprzeczył. "Nie!"

"Zrób to teraz" rozkazał cesarz rozłoszczony.

Malarz nadal odmawiał "Nie" powiedział. "Nigdy nie pomaluję im oczu. Nigdy!"

"Dobrze" powiedział cesarz. "Zrobię to sam". 

Wziął więc pędzel i pokolorował oczy każdego smoka.

Nagle rozległ się głośny pomruk. Czerwony, niebieski i żółty smok ożyli. Każdy z nich wyszedł ze ściany i zaryczał.

Czerwony smok dmuchnął ogniem.

Niebieski smok dmuchnął lodem.

Żółty smok dmuchnął dymem.

Smoki wzbiły się wysoko. Wybiły dziurę w dachu pałacu i pofrunęły wysoko w niebo. Smoki spaliły budynki, zamroziły farmy i dmuchnęły dymem w całym kraju.

Cesarz popatrzył na malarza.

"Miałeś rację" wyszeptał. "Musimy mieć pewność, że to się nie powtórzy".

Malarz przytaknął. "Chciałbym, abyś mnie posłuchał" powiedział.

Cesarz wydał nowe prawo. Nikt w królestwie nie mógł malować oczu smoka. To stało się tradycją w Chinach, aż po dzień dzisiejszy.

"Dragon painter" by Adam Bushnell and Amerigo Pinelli.

#bajka#chiny#malarz#smoki#


poniedziałek, 15 kwietnia 2024

Bajka z Ameryki Północnej

Kojot złodziejem ognia



Dawno temu, kiedy ziemia była młoda to zwierzęta, a nie ludzie rządzili światem. Monitou Wielki Duch Stworzyciel dał zwierzętom wszystko, aby rządzili jeziorami, górami i lasem.

Wiewiórkom dał giętkie ciała, które ważą ledwie tyle co powiew wiatru, aby wspianały się po wysokich drzewach, by zjadać słodkie owoce i przepyszne orzechy. Kojotowi dał silne ostre zęby i mocne łapy, aby mógł polować na jedzenie.

Wszystkie zwierzęta współczuły biednym ludziom. Byli oni slabi i niezdarni, nie mieli ostrych pazurów by zabijać swoje jedzenie, ani grubego futra by ogrzać się podczas mroźnych, zimowych miesięcy.

Ludzie byli nieśmiałymi i bojaźliwymi istotami, którzy kryli się za drzewami w lesie przed kojotem i innymi zwierzętami z ich ostrymi zębami i pazurami.

Wszyscy ludzie jedli owoce i orzechy, które wiewiórki zrzucały z drzew oraz  liście i korzenie, których żadne ze zwierząt nie chciały jeść. W tych czasach ludzie nie potrafili rozpalać ognia, więc nie mogli ugotować jedzenia, ani stworzyć garnków i narzędzi. Kiedy zima nadeszła ludzie drżeli z zimna, kichali i chorowali, aż śnieg i mróz roztopiły się i przeszły w wiosnę. Kojot i wiewiórki natomiast cieszyły się ze swoich ciepłych futer.

Kojot był dumnym i mądrym zwierzęciem, ale był także uczynnym. Obserwował jak ludzie marźli, drżeli i chorowali.

"Biedne stworzenia" pomyślał. "Nie mają grubych futer, aby się ogrzać jak ja. Nie potrafią kopać nor, tak jak wiewiórki. Jestem szczęśliwcem i powinieniem im pomóc. Ale jak?"

Kojot poszedł na skraj lasu. Usiadł na konarze drzewa pokrytym śniegiem i pomyślał. Zobaczył ogromną przestrzeń prerii i oddalone góry. Zaśpiewał żałosną pieśń o tym jak czuł się źle z powodu ludzi.

Kiedy tak śpiewał zobaczył czerwony i pomarańczowy odblask na szczycie wielkiej góry i wpadł na pomysł.

"Wiem, jak mogę pomóc ludziom" powiedział kojot. "Zabiorę ogień od Duchów Ognia, którzy mieszkają na szczycie góry i podaruję go ludziom. Ogień ogrzeje ich w zimie".

Kojot podniósł głowę i zaśpiewał przywołującą pieśń, wzywającą inne stworzenia do siebie.

Wiewiórki usłyszały śpiew kojota i przybiegły tak szybko jak tylko potrafiły. 

"Co się stało kojocie?" zapytały. "Czy jesteś ranny?"

"Chcę zrobić coś bardzo niebezpiecznego" powiedział kojot. "Potrzebuję waszej pomocy. Posłuchajcie..."

Duchy Ognia siedziały przy wielkim bulgoczącym garze gotującego się ognia na szczycie góry. Ich twarze lśniły a ich pomarańczowe włosy wyglądały jak płomienie ognia rozwiane przez wiatr.

Kiedy kojot podszedł do nich największy z Duchów skoczył do jego stóp.

"Kim jesteś? zaryczał. "Słyszę kogoś skradajacego się w ciemności. Odpowiedz, kim jesteś?"

"To tylko ja" powiedział kojot cieniutkim głosikiem. "Jestem kojotem. Nie musicie się niczego obawiać, nie mogę was skrzywdzić".

"Czego chcesz kojocie?" zapytał podejrzliwie duch. 

"Chciałem tylko się ogrzać na moment lub dwa" odpowiedział kojot drżącym głosem. "Jest bardzo zimna noc, śnieg pada, jeziora i stawy są zamarznięte. Proszę, czy mógłbym usiąść przy ogniu by się ogrzać".

Usiadł razem z Duchami Ognia i podszedł troszkę bliżej ognia.

"Oh! Śnieg musiał wpaść mi za futro prosto na moje kości" powiedział kojot. "Czy mogę usiąść jeszcze bliżej ognia - proszę, nie musicie się niczego obawiać".

Kojot podszedł jeszcze bliżej ognia.

"Wasz ogień jest taki wspaniały" powiedział kojot z podziwem. "Prawie tak piękny jak wy, Duchy Ognia"

Największy duch zalśnił jeszcze mocniej z dumy i przetarł swoje włosy błyszczącą ręką.

"Może podejdziemy jeszcze bliżej by pomodlić się do tego ognia - aby go uczcić".

Kojot podszedł jeszcze bliżej.

"O jaki on przepiękny" powiedział kojot pełnym zachwytu głosem.

Szybko porwał kawałek ognia. Potem odwrócił się i zaczął biec z całych sił, odskakując od Duchów Ognia. 

"Stop!" zawołały Duchy. "Wracaj złodzieju".

Pobiegły za kojotem szybciej niż ogień, kóry zabiera suche liście w lesie.

Kojot biegł w dół góry, ale Duchy Ognia były szybsze niż ciekła lawa spływająca w dół zbocza.

Największy z duchów doganiał kojota i złapał go za jego piękny szaro-brązowy ogon. Po dotknięciu Ducha Ognia koniec ogona kojota spalił się na czarno i od tej pory kojoty mają koniuszek ogona czarny.

"Pomocy! Moi przyjaciele, gdzie jesteście?" wołał kojot.

"Tutaj jesteśmy!" zawołała jedna z wiewiórek. "Rzuć mi ogień". Wiewiórka złapała ogień na swoje plecy i zaczęła zbiegać z góry. Ale w tym momencie jej futro zaczęło się przypalać. 

"Pomocy!" zawołała. "Ogień  mnie pali!" Jej plecy były czarne, a ból przenikał tak, że ogon skręcił jej się w duży zawijas i tak już zostało do dziś.

"Jestem tutaj" zawołała kolejna wiewiórka. "Szybko! Podaj go mnie". Chwyciła ogień i pobiegła do lasu. 

Biegła tak szybko jak tylko mogła, ale Duchy Ognia były szybsze. Wiewiórka próbowała dobiec do krańca lasu, ale duchy były już i tam, czekając na nią. 

"Oddaj nam nasz ogień" krzyczały Duchy Ognia. Odważna wiewiórka wbiegła w pień drzewa trzymając płomień.

"Oddaj nam nasz skradziony ogień" wołały Duchy Ognia. Odważna wiewiórka tylko schowała się głębiej w pień drzewa. 

"Żądamy abyś oddała nam nasz ogień. Teraz!" zakrzyczały Duchy Ognia.

Odważna wiewiórka popchnęła ogień jeszcze głębiej, zakopując jego głownię głęboko w lesie.

"Mamy cię" zawołał największy Duch Ognia. Próbował złapać wiewiórkę swoimi płonącymi pazurami. Była ona jednak szybsza od niego, ale jego czerwone pazury wypaliły na jej grzbiecie trzy paski. Od tej pory wszystkie wiewiórki mają takie paski po dziś dzień.

Odważne wiewiórki pokazały ludziom, gdzie schowały ogień w głębi lasu. Mądry kojot nauczył ludzi jak rozpalać ogień.

Ale czy ludzie byli wdzięczni?

Nie, nie byli.

Używali ognia do wypalania żelaza na siekiery i pługi. Ścinali las, gdzie wiewiórki i ich dzieci mieszkały. Uprawiali rozległe prerie, gdzie kojot i jego dzieci mieszkały.

Zamienili kraj w farmy i nazywali kojota i wiewiórki pasożytami i szkodnikami.

Używali ognia by wytapiać żelazo, z którego robili pułapki, robili strzały i włócznie, pistolety i broń, by łapać i zabijać kojoty i wiewiórki.

Ludzie zaczęli ogrzewać się zimą robiąc futra ze skór zwierząt. Wieszali nawet głowy zwierząt na ścianach swoich domów jako trofea myśliwskie.

Kojot i wiewiórki ukrywali się od tej pory przed ludźmi, którym kiedyś pomogli.

Teraz kiedy kojot wychodzi na skraj lasu i śpiewa w nocy, jest to pieśń smutna. Jest to pieśń o tym, że chciałby nigdy nie ukraść ognia dla ludzi.

"Coyote the fire thief" by Mick Gowar and James Rey Sanchez

#bajka#legenda#ameryka#północna#kojot#złodziej#ogień#



piątek, 12 kwietnia 2024

Bajka żydowska

Niebieski płaszczyk



Dziadek Dawida był krawcem. Kiedy Dawid był mały bardzo lubił patrzeć na swojego dziadka, gdy ten ciął materiał i zszywał go razem by tworzyć piękne ubrania.

Pewnego zimowego dnia Dawid zobaczył na półce piękny niebieski materiał.

"To wystarczy by zrobić dla ciebie płaszczyk" powiedział dziadek. Wyciął więc z niebieskiego materiału formę i zrobił dla Dawida ciepły płaszczyk. Potem poszli szukać śladów zwierzyny na śniegu.

Dawid uwielbiał swój niebieski płaszczyk. Niestety następnej zimy był on już za mały.

"Mogę z niego jeszcze coś zrobić" powiedział dziadek i pociął płaszczyk szyjąc niebieską kurtkę. Potem poszli razem do parku by Dawid nauczył się jeździć na rowerze.

Dawid uwielbiał swoją kurtkę, niestety robiła się coraz cieńsza.

"Mogę coś na to poradzić" powiedział dziadek i zrobił niebieską czapkę. Potem poszli razem nad rzekę, by nauczyć się jak się łowi ryby.

Dawidowi bardzo podobała się czapka, ale pewnego dnia pies ją pogryzł i zostały tylko strzępy.

"Mogę coś na to poradzić" powiedział dziadek. Zrobił niebieski guzik i przyszył go do koszuli Dawida.  Potem powiedział do niego, aby odłożył jego nici i igły.

Czas mijał, guzik przecierał się i została już tylko nitka.

"To już koniec naszego niebieskiego materiału" powiedział Dawid.

"Nie, nie" powiedział dziadek. "Teraz ty możesz coś z tym zrobić. Opowiedz mi o  niebieskim płaszczyku".

Więc Dawid opowiadał dziadkowi o wszystkich ubraniach, które powstały i niesamowitych rzeczach, które razem robili.

Dziadek uśmiechnął się. "Widzisz" powiedział "jest jeszcze wystarczająco materiału by stworzyć historię".

"The blue coat" from "A year full of stories" by Angela McAllister

#bajka#żydowska#niebieski#płaszczyk#



środa, 10 kwietnia 2024

Bajka chińska

Kocie opowieści



Dawno temu w Chinach mieszkał sobie cesarz. Chciał policzyć lata, aby dowiedzieć się ile ma już lat. 

"Nadam nazwę każdemu Nowemu Rokowi i policzę je" powiedział.

Potem cesarz wpadł na inny pomysł.

"Nadam każdemu Nowemu Rokowi nazwę zwierzęcia" powiedział.

"Zwierzęta muszą wziąć udział w wyścigu. Pierwsze dwanaście zwierząt, które przepłynie rzekę będzie zwycięzcami". 

Więc cesarz zawołał wszystkie zwierzęta i powiedział im o wyścigu z pływania.

Kot nie był zbyt szczęśliwy, ponieważ nie lubił pływać.

"Nie lubię wody!" powiedział do szczura. "Ale chcę wygrać wyścig i chcę by rok miał moje imię".

"Ja też chcę by rok miał moje imię" powiedział szczur do siebie.

"Potrzebuję jakiegoś planu, aby wygrać wyścig".

Po chwili się uśmiechnął.

"Mam plan" powiedział szczur do kota. "Wół umie pływać bardzo szybko. Może popłyniemy na jego grzbiecie. Kiedy bedzie już niedaleko brzegu wyskoczymy".

"To jest dobry plan" powiedział kot. "Wygramy ten wyścig".

Kot i szczur poszli zobaczyć się z wołem.

"Proszę cię wole" powiedział szczur, "mój przyjaciel kot nie potrafi pływać. Czy mógłbyś pomóc mu przekroczyć rzekę?"

"Dobrze, pomogę ci" powiedział wół do kota.

Nadszedł dzień wyścigu. Wszystkie zwierzęta ustawiły się w linii na brzegu rzeki.

"Do startu, gotowi, start!" zawołał cesarz i wszystkie zwierzęta wskoczyły do wody.

Kot i szczur popatrzyły na wołu. Teraz nadszedł ich czas. Kot wskoczył na grzbiet wołu i szczur zrobił to samo. Trzymali się mocno.

Wszystkie zwierzęta płynęły szybko. Każdy chciał wygrać wyścig. Wół płynął i płynął. Kot i szczur trzymali się jego grzbietu.

"Bedziemy pierwsi" krzyczał kot.

"Już prawie jesteśmy" powiedział szczur. "Przygotuj się do skoku".

Kot był bardzo podekscytowany. On i szczur wygrają wyścig, choć oszukują.

Wół był coraz bliżej i bliżej brzegu, a kot był gotowy do skoku.

Plusk!

Nagle kot znalazł się w wodzie. Szczur go popchnął. Oszukał go!

Kot nie lubił pływać, w ogóle nie lubił wody. Pluskał i pluskał próbując wydostać się na brzeg rzeki. 

Wół płynął dalej. Dotarł na brzeg pierwszy, ale szczur wyskoczył na ląd z jego grzbietu i zawołał.

"Jestem zwycięzcą!"

"Oszukałeś mnie!" zawołał wół.

Szczur przybył pierwszy, wół był drugi.

Cesarz nazwał pierwszy rok Rokiem Szczura. Drugi natomiast "Rokiem Wołu". Potem nazwał rok imieniem dziesięciu pozostałych zwierząt, które ukończyły wyścig.

Ale gdzie był kot?

W końcu kot wydostał się na brzeg rzeki. Był bardzo mokry i zmęczony.

Cesarz potrząsnął głową i powiedział: 

"Przykro mi, ale jesteś zbyt późno. Mam już dwanaście zwierząt, które są nowym rokiem. Ty jesteś trzynasty. Nie zostało już nic dla ciebie".

Dlatego nie ma roku kota. Dlatego też  koty nie są przyjaciółmi szczurów.

"The cat's tale" by Lynne Rickards and Karl West

#bajka#chiny#kot#opowieści#nowyrok#


poniedziałek, 8 kwietnia 2024

Bajka węgierska

Śmierć i staruszka



Dawno, dawno temu za siedmioma morzami, za Szklaną Górą, u stóp krainy "Poszukaj mnie bez zadawania pytań" była sobie rzeka, na której brzegu rosły starożytne wierzby płaczące. 

Dawno temu, nie tu, ani nie tam, ale gdzieś w naszym świecie żyła sobie bardzo stara kobieta, starsza niż wzgórza i starsza nawet od najstarszego ogrodnika Boga. Nigdy nie umarła, nawet jak wypadły jej wszystkie zęby, ale ciągle pracowała po to by być bogatą. Ciągle szukała, przeszukiwała, potykała się i była ciągle zajęta, zbierając i chowając wszystko co znalazło się w pobliżu jej rąk. Gdyby mogła przeszukałaby cały świat. Była bardzo samotna, tak jak nikt na świecie nie jest. 

Pewnego dnia śmierć zapukała do jej drzwi, aby ją zabrać. Staruszka jednak nie chciała zostawiać całego swego bogactwa i zaczęła błagać śmierć, aby dała jej trochę więcej czasu, może dziesięć lat, pięć, dwa, rok. Śmierć jednakże była głucha na to wszystko i mówiła "Pośpiesz się i chodźmy, inaczej będę musiała użyć siły".

Staruszka jednak zaczęła przekonywać śmierć, że jej życie powinno być troszkę dłuższe, ale nie było to łatwe. Staruszka tak długo marudziła, aż Śmierć w końcu się zgodziła i powiedziała: "Dobrze więc, daję ci trzy godziny".

"To strasznie mało" powiedziała staruszka. "Nie zabieraj mnie dziś, prosze daj mi czas do jutra".

"To niemożliwe!"

"Ale dlaczego?"

"Bo tak!"

"To tylko trochę dłużej!"

"Dobrze" odpowiedziała Śmierć. "Widzę, że jesteś zdeterminowana, dam ci szansę".

"Ale mam jeszcze jedno małe życzenie. Napisz kredą na drzwiach, że przyjdziesz jutro. Będę czuć się bezpieczniej, kiedy to napiszesz".

Wtedy Śmierć wzięła kawałek kredy z kieszeni i napisała "Jutro" na drzwiach, i nie tracąc czasu odeszła.

Rankiem zaraz po wschodzie słońca przyszła do domu staruszki, gdzie znalazła ją w łóżku.

"Chodź ze mną" Śmierć zawołała.

"Nie tak szybko" powiedziała staruszka. "Popatrz co jest napisane na drzwiach".

I Śmierć patrząc na drzwi przeczytała to co wczoraj napisała: "Jutro!"

"Dobrze powrócę jutro" powiedziała.

Śmierć wróciła nazajutrz i znalazła znowu kobietę w łóżku. Ponownie staruszka pokazała na drzwi , gdzie napisano "Jutro".

Ta gra trwała cały tydzień. Po siedmiu dniach śmierć straciła swoją cierpliwość i powiedziała do staruszki, że musi zmienić napis na drzwiach.

Obecnie na drzwiach napisane było "Teraz masz moje słowo przyjdę jutro i zabiorę cię z sobą".

Śmierć zostawiła kobietę z przeświadczeniem, że jutro umrze. Tak się przestraszyła, że zaczęła cała się trząść jak liść osiki.

Następnego ranka była ona już tak przestraszona, że zaczęła szukać miejsca, gdzie mogłaby się skryć przed okropnym losem. Szukała wysoko i nisko. W końcu dotarła do piwnicy, gdzie stała baryłka z miodem. Weszła ona do niej i tylko małe oczka, nos i usta wystawały ponad miód.

"Ale co się stanie, jeśli i tu mnie znajdzie? Może jednak zejdę jeszcze niżej."

Więc wyszła z beczki miodu i przykryła się piórami. To jednak nie było to, więc poszła szukać innego miejsca. W tym samym momencie Śmierć pojawiła się w domu. Nie rozpoznała dziwnego stwora, który stanął przed nią. Przestraszyła się i wzięła nogi za pas. Od tej pory nikt nigdy nie przeszkadzał starej kobiecie.

"Death and the old woman" from "Outfoxing fear" by Kathleen Ragan

#bajka#węgry#śmierć#staruszka#

Bajka chińska Wielka powódź Dawno, dawno temu żyła sobie wdowa, która miała dziecko. A chłopiec miał dobre serce i  wszyscy go kochali. Pe...