czwartek, 30 maja 2024

Bajka z Karaibów

Dym z kamienia



Dawno, dawno temu na wyspie St. Vincent król posiadał piękną jak słońce córkę. Nie chciał on, aby ktokolwiek dotknął a złwaszca ożenił się z jego córką, dlatego zamknął ją w szklanym domku.

"Nie możesz tego zrobić" mówiła do niego królowa. "On jest dziewczyną, a nie skarbem koronnym. Pewnego dnia będzie musiała wyjść za mąż inaczej nikt nie przejmie królestwa".

Król powiedział: "Ale ja nie planuję umierać".

Wtedy królowa odrzekła: "Nieważne co planujesz i tak kiedyś umrzesz. Więc lepiej się na to przygotuj".

Król podrapał się w głowę i zobaczył, że jego żona ma rację. Wciąż jednak nie znosił myśli o tym, że musi wydać za mąż swoją córkę. Zdecydował się więc, że wymyśli coś co utrudni kandydatom wygranie. Wysłał wiadomość do wszystkich wysp wokoło. "Słuchajcie! Słuchajcie! Na środku dziedzińca stoi ogromny kamień. Ktokolwiek tańcem spowoduje, że z kamienia tego wydobędzie się dym ożeni się z moją córką i dostanie królestwo".

Król stwierdził, że będzie to niemożliwe zadanie do wykonania. Przez dłuższą chwilę miał rację. Wielu mężczyzn przybywało ze wschodu i zachodu, z południa i północy, tańczyli zdzierajac podeszwy swych butów. Niestety żaden z nich nnie wydobył dymu z kamienia.

"Widzisz" powiedział król do swojej żony. "Dałem im szansę".

"Jakąś szansę" odpowiedziała i przesunęła się bliżej swej córki, by z nią porozmawiać.

W dalekich stronach Anansi usłyszał o księżniczce pięknej jak słońce i zapragnął stanąć w zawodach. Anansi zaczął myśleć. 

Kiedy skończył poszedł do krawca.

"Krawcze!" powiedział Anansi. "Uszyj mi proszę czerwony płaszcz rozcinany wokoło i aby miał specjalne kieszenie sięgające aż do ziemi".

Kiedy płaszcz był gotowy Anansi poszedł do domu, gdzie gotuje się cukier i powiedział: 

"Włóżcie popiół do moich kieszeni proszę, a odpłacę wam się kiedy będę mógł".

Potem włożył swoje buty, ciężkie skórzane i poszedł do pałacu.

Król przywitał go tak jak wszystkich innych tańcerzy,myśląc jednak, że bedzie miał ubaw z małego Anansi. Był on nie tylko mały, ale też brzydki.

"Oto moja córka Anansi" powiedział król, pokazując na dziewczynę w szkalnym domku. "A to kamień" pokazał na szary, wielki kamień pośrodku podwórza. "Tańcz, aż wydobędzie się dym i będzie ona twoją".

Anansi ukłonił się i obszedł kamień dwa razy wokoło. Był on conajmniej dwa razy większy i szerszy od niego. Nagle zaczął śpiewać i tańczyć.

"Uwolnię dziewczynę ze szklanego pudła

Hiddey-ho, bo jest ona moją".

Jego ciężkie skórzane buty zaczęły uderzać o ziemię, a on wywijał swoimi biodrami i potrząsał nimi cały czas.  Szybko - szybko - wolno. Krok, kamień, blisko, pauza. Tańczył mambo z wielkim wdziękiem. O naprawdę świetnie się bawił.

"Co ty śpiewasz?" zapytał król. 

Anansi zaśpiewał jeszcze głośniej.

"Uwolnię dziewczynę ze szklanego pudła

Hiddey-ho, bo jest ona moją".

Potem odwrócił się, zsunął się niżej i zaklaszczał w dłonie po zapomniany patyk. Tłum przyniósł mu patyk i przytrzymał przy ziemi. Anansi przeszedł pod patykiem. Kiedy to robił zaczął wykręcać swoje ramię i uderzył nim o kieszeń pełną popiołu.

"Uwolnię dziewczynę ze szklanego pudła

Hiddey-ho, bo jest ona moją".

Cztery razy i cztery razy, i jeszcze cztery razy uderzał się po kieszeniach wciąż tańcząc i śpiewając. Nagle zatrzymał się i zaczął wirować wokół siebie. Tupał i tupał i drgał. Popiół wylatywał mu z kieszeni prosto w powietrze i wokół całego dziedzińca. Szary popiół, podobny do dymu.

Król nie mógł widzieć nic innego jak dym. Królowa też widziała tylko dym. Piękna księżniczka zza szklanej szyby mogła zobaczyć lepiej i śmiała się, śmiała wiedząc, że wkrótce będzie uwolniona.

A  Anansi wciąż tańczył.

"Przestań, przestań" wołał król, bojąc się aby nie spalił się cały pałac. "Wygrałeś. Dziewczyna jest twoja".

Anansi zatrzymał się. Ukłonił się do króla. Ukłonił się do królowej. Potem odwrócił się do księżniczki - i strażnicy otworzyli domek. Dziewczyna wyszła z niego wolna. A czy się ożenili, to zostanie między nimi, nie między tobą  a mną.

Na tym kończy się ta opowieść.

"Making the stone smoke" from "World dance" by Jane Yolen and Heidi E. Y. Stemple

#bajka#karaiby#dym#kamień#anansi#


wtorek, 28 maja 2024

Bajka z Mali

O małym ptaszku, który chciał tańczyć.



Griot, miejscowy bajarz, opowiedział mi kiedyś taką historię.

Była sobie dziewczyna, piękna dziewczyna, córka sławnego pieśniarza, a miała na imię Tiyoro. Kochała tańczyć.

Pewnego dnia przystojny, młody chłopak imieniem Lawali zobaczył ją i jej taniec, i zakochał się w niej. Podszedł do niej i powiedział: "Tiyoro, kochaj mnie lub nienawidź mnie, zaakceptuj mnie lub odrzuć, weź mnie lub zostaw mnie, ale ja nadal będę cię kochał".

Ona jednak odwróciła się od niego i powiedziała: "Przykro mi, ale ja cię nie kocham".

Uśmiechnął się za jej plecami. "Pójdę i pogadam z twoją matką".

Tiyoro wzruszyła ramionami i poszła tańczyć.

Lawali poszedł do matki Tiyoro. "Kocham piękną Tiyoro" powiedział.

Matka uśmiechnęła się. "Jeśli ona cię kocha to dobrze. I co ja mam teraz zrobić?"

Kiedy powrócił do tańca powiedział Tiyoro co odrzekła mu matka, ona odpowiedziała:

"Przykro mi, ale cię nie kocham". I zaczęła tańczyć.

Lawali prosił i błagał, ale nic nie wskórał. Poszedł więc do szamana.

"Jak bardzo kochasz piękną Tiyoro?"

"Kocham ją tak, jak rzeka Niger jest długa" odpowiedział Lawali.

"To naprawdę mocno " powiedział szaman. Zamienił więc Lawali w pięknego ptaka z lśniącymi skrzydłami.

Następnego dnia Tiyoro zapomniała o młodym chłopcu, który rozmawiał z nią podczas tańca. Spędzała czas nad brzegiem rzeki razem ze swoją siostrą, gdzie prała ubrania. Nagle przepiękny ptak z lśniącymi skrzydłami zleciał w dół i usiadł na czystych ubranaich.

"Mamo, to będzie mój ptak i nkogo więcej" powiedziała Tiyoro. "Popatrz jak usiadł mi na ręce".

Jej mama popatrzyła na ptaszka i westchnęła. "Jeśli go kochasz, to dobrze. Co mi do tego?"

Tego wieczoru również były tańce w wiosce. Tiyoro kochała tańczyć więc chciała pójść. Ubrała się w najlepsze ubrane i założyła najlepszy naszyjnik z muszli. Miała już wychodzić, kiedy mały ptaszek przemówił do niej.

"Nie zostawiaj mnie tutaj. Weź mnie z sobą, albo powrócę nad rzekę, gdzie mnie znalazłaś".

Tiyoro odwróciła się do matki. "Czy ty to słyszałaś? Ptaszek przemówił do nie i chce pójść na tańce".

Jej matka popatrzyła na ptaszka i westchnęła. "Jeśli chcesz to go weź na tańce. Co mi do tego? Albo go wypuść? Co mi do tego?"

Tiyoro nie chciała wypuścić ptaszka więc zabrała go i położyła na swoich ramionach. Wraz ze swoją siostrą poszła tańczyć.

Kiedy przyszła na plac, gdzie odbywała się zabawa, chciała ptaszka posadzić na gałęzi.

Ptaszek jednak zaśpiewał: "O nie Tiyoro. Ja chcę tańczyć z tobą".

Tiyoro odwróciła się do swojej siostry. Czy ty to też słyszałaś? Ptak przemówił do mnie i chce ze mną tańczyć".

Jej siostra popatrzyła na ptaszka i wzruszyła ramionami. "Jeśli chcesz, weź go do ręki i tańcz. Inaczej wypuść go na wolność. Co mi do tego?"

Tiyoro nie chciała pozwolić na wypuszczenie ptaszka, zabrała go na rękę i zaczęła tańczyć i tańczyć. Tańczyla tak aż zapadła ciemna noc i gwiazdy pokazały się na niebie. Tańczyła tak aż pierwsze promienie słońca pokazały się nad rzeką Niger.

Każdy mówił "Czy Tiyoro nie może sobie znaleźć osoby do tańca? Czy mogła tylko znaleźć ptaszka?"

Kiedy wróciła do domu próbowała zostawić ptaszka na zewnątrz domu. Ale kiedy położyła się do łóżka by zasnąć ptaszek zleciał z okna  i zaśpiewał:

"Tiyoro pozwól mi usiąść na parapecie

Będę cię pilnował.

Uwolnię cię od ciężarów

Nic złego ci się nie przytrafi".

"Mamo" zawołała Tiyoro. "Co powinnam zrobić?"

"To tylko ptak" powiedziała mama. "Co złego może ci się od niego przydarzyć? Po za tym co mi do tego?"

Więc Tiyoro pozwoliła ptaszkowi by usiadł na parapecie, podczas gdy ona położyła się pod przykryciem. Wtedy zaczął śpiewać.

"Tiyoro pozwól mi usiaść na krześle

Pozwól mi usiąść obok ciebie.

Uwolnię cię od ciężarów

Nic złego ci się nie przytrafi".

"Siostro" zawołała Kiyoro. "Co powinnam zrobić?"

"To tylko ptak" powiedziała siotra. "Co złego może ci się przytrafić?  Poza tym nic mi do tego?"

Więc piękna Tiyoro pozwoliła usiąść ptaszkowi na krześle. Potem zasnęła mocno i głęboko.

Kiedy rano się obudziła nie było już małego ptaszka na krześle. Przemienił się w młodego przystojnego chłopca. Wkrótce też ożenili się.

To właśnie opowiedział mi griot. Teraz ja przekazuję wam tę historię.

"The little bird who went dancing" from "World of dance" by Jane Yolen and Heidi E.Y Stemple

#bajka#aryka#mali#mały#ptaszek#taniec

czwartek, 23 maja 2024

Bajka japońska

Szata z piór



Pewnego razu rybak imieniem Hakuryo wziął swoją sieć rybacką i poszedł łowić ryby niedaleko lasku sosnowego Mio. Nie zdążył zarzucić nawet sieci, gdy ujrzał dziwną rzecz. Na galęzi sosnowej wisiała przepiękna szata, cała zrobiona z białych piór.

Haukryu wspiął się na drzewo i ściągnął szatą w dół, kiedy poczuł czyjąś obecność. W jego stronę szła właśnie piękna dziewczyna.

"Rybaku" powiedziała słodkim głosem "oddaj mi proszę moją szatę".

Potrząsnął głową. "Twoją szatę, panienko? Myślę, że to zbyt piękna rzecz dla jednej osoby. Powinna być ona złożona w wielkich skarbach Japonii".

"O proszę rybaku" zaczęła go błagać. "Bez niej nie mogę latać. Jeśli oddasz ją do muzeum nie będę już nigdy mogła wrócić do domu w niebie. O proszę dobry rybaku, zwróć mi ją".

Hakuyro wciąż potrząsał głową. Nie dlatego to robił, że był zatwardziałego serca, ale naprawdę wierzył, że tak wspaniała szata powinna należeć do wszystkich ludzi Japonii.

Dziewczyna jednak wciąż błagała go, aby zwrócił jej szatę. "CZy wziąłbyś moją skórę, rybaku? Czy ukradłbyś mi skrzydła? Bez tej szaty muszę zostać na ziemi". 

Hakuyro nie rozumiał co takiego trzyma w rękach. Czyż szata nie była wspaniała? Może również była magiczna? Jego serce zaczęło mięknąć.

"Panienko" powiedział kłaniając się jej. "Oddam ci szatę z piór, ale musisz mi zapłacić".

"Nie mam pieniędzy rybaku. Niebiańskie istoty nie handlują. Bierzemy swoje życie z ziemi i nieba". Potrząsnęła swoją głową, a wodospad jej włosów spadł na jej plecy.

"Źle mnie zrozumiałaś panienko" powiedział hakuyro. "Chciałbym abyś zatańczyła dla mnie". Słyszał bowiem, że niebiańskie istoty znają taniec, którego nikt na ziemi nie widział.

Potrząsnęła znów głową, ale tym razem się uśmiechnęła. "Jeden taniec rybaku?"

Skłonił się ponownie, tym razem bardzo nisko wiedziąc, że istota ta nie gniewa się na niego. "Tylko jeden" odparł.

Odeszła jeden krok dalej i  powiedziała. "Zatańczę taniec, który słynny jest w pałacu księżycowym, ale.." przerwała.

"Ale..." powtórzył Hakuyro.

"Ale nie mogę tańczyć bez mej szaty z piór".

Tym razem Hakuyro potrząsnął głową. "Nie bo kiedy ją raz dostaniesz szatę, odlecisz daleko".

Dziewczyna przestępowała z nogi na nogę. Jej twarz miała wyraz złości. "Może wy ziemianie łamiecie przysięgi, ale my niebieskie istoty nigdy. Powiedziałam, że zatańczę i to zrobię"

Jej głos był niski i Hakuyro zatrząsł sie ze strachu i wstydu. Oddał jej więc szatę z piór, która lśniła z świetle słonecznym.

Dziewczyna wzięła szatę i otuliła się nią. Potem wzięła koto (instrument) ukrytą w jej kimonie. Zaczęła grać i powoli zaczęła taniec. Jej ruchy były ospałe i czyste. Kiedy tańczyła śpiew zaczął rozlegać się wysoko z jej domu na księżycu. Pieśń mówiła o tym, że ściany pałacu zostały wyrzeźbione jadeitowym toporem. Mówiła o trzydziestu królach, piętnastu w białych szatach i piętnastu w czarnych szatach, którzy rządzilli ksieżycem.

Hakuyro oczy napełniły się łzami, kiedy niebieska dziewczyna tańczyła, bo nigdy nie widział czegoś piękniejszego.

Wtedy dziewczyna zawirowała trzy razy i pobłogosławiła wyspy Japonii mówiąc: "Jak perła w przepięknym naszyjniku, powinnaś zawsze wzmacniać się w swoich wartościach".

Hakuyro chciał jej podziękować, lecz dziewczyny nie było juz na piasku. Po zatańczeniu jednego tańca wchodziła teraz niewidzialnymi schodami w powietrze. Szła wyżej i wyżej, mijając lasy sosnowe Mio, Ruchomą Wyspę, górę Ashitaka i najwyższy szczyt Fudżi. Już nie wyglądała jak dziewczyna z białą szatą z piór, ale jak biały ptak frunący do Pałacu Księżycowego.

Rybak upadł na kolana i wzdychał, obiecując sobie nigdy nie zapomnieć dziewczyny i jej tańca. Obiecał też opowiadać tę historię innym.

"Robe of feather" from "World of dance" by Jane Yolen and Heidi E.Y. Stemple

#bajka#japonia#szata#pióra#


wtorek, 21 maja 2024

Legenda irlandzka

Ogień Wielkanocny



Zima pozostawała ponura w starożytnej Irlandii. Niskie niebo pokryte było ciężkimi chmurami, a zimna mżawka łączyła się z lodowatym wiatrem.

"Powinniśmy rozbić nasz obóz tutaj" powiedział Patryk do swoich towarzyszy, "pod wzgórzem Tara".

"Czy myślisz, że to dobry plan?" przyjaciele Patryka zapytali go.  "Widzieliśmy przygotowania króla do rozpalenia wielkiego festiwalu ognia.  Tego wieczoru będzie mnóstwo ogni, ponieważ są to rytualne ognie przejścia z zimy do wiosny".

Patryk potrząsnął tylko ramionami. "To stary zabobon" powiedział. "To Bóg jest panem pór roku. Wiosna nadejdzie, ponieważ to Bóg sprawi, a nie jakiś magiczny rytuał".

Ze wzgórza słychać było krzyki i szczęk broni rycerzy króla. Towarzysze Patryka zadali mu jeszcze jedno pytanie: "Czy boisz się złości króla? Ma wielką moc po swojej stronie."

"Nic nie jest większe od mocy Boga" wyjaśnił Patryk. "I nic nie pokazuje większej mocy niż my służacy jego dobrej nowinie".

Patryk i jego towarzysze skończyli przygotowywać obóz i rozpalili oginisko przed pójściem spać.

Na zamku na wzgórzu król patrzył na świat. "Czy to wścibski Patryk, ten który głosi nową naukę o Jezusie" narzekał do swoich rycezry. "Obserwujcie go ostrożnie. I najważniejsze bądźcie gotowi, aby nie przeszkodził naszej starej tradycji".

Noc nadeszła, na całej ziemi rozpalono ogniska. Księżyc skrył się za chmurami i gwiazdy nie były widoczne. Ciemność opanowała ziemię.

Nagle mały ptaszek obudził się i zaśpiewał.

W dole doliny wielki ogień rozpalił się. "Dzisiaj świętujemy to, że Jezus Chrystus zmartwychwstał" zawołał Patryk. "Bóg  otoczony jest światłem niebieskiej chwały!"

"Zdrajca" zakrzyczał król. "Śmierć Patrykowi".

Król i jego rycerze pojechali, dzicy i okrutni, a ich broń była gotowa.

Patryk i jego towarzysze stali w złotym ogniu, widzieli co się dzieje i odwrócili sie by uciekać. "Za nimi" krzyczał król. Nagle zatrzymał się, wstrzymał konia i zaczął przecierać oczy.

"Czy widzicie, gdzie oni się podziali?" zapytał rycerzy.

Nigdzie jednak nie było widać Patryka i jego towarzyszy. Zamiast nich król i wszyscy jego rycerze zobaczyli stado jeleni, skaczących w podskokach do lasu.

Król potrząsnął głową. Popatrzył wokoło niespokojnie. 

"Może muszę to przemyśleć jeszcze raz" powiedział. "Może siła, która chroni Patryka jest większa niż stara magia". Odłożył szablę na ziemię. Nie bądźmy przeciwni Bogowi Patryka" powiedział.

Gdy to mówił pierwsze promienie wschodzącego słońca rozjaśniły wschodnie niebo.

"The Easter Fire. A legend of Saint Patrick" from "The Lion book of tales and legends" by Lois Rock.

#legenda#irlandia#ognie#wielkanoc#święty#patryk


niedziela, 19 maja 2024

Bajka indyjska

Myszy i słonie



W starym domu w lesie mieszkały sobie myszy. 

Każdego dnia szły ścieżką nad brzeg jeziora. Było ono pełne świeżej, zimnej i czystej wody, którą myszy mogły pić.

Pewnego dnia stado słoni wędrowało w poszukiwaniu wody pitnej. Geya, przywódca słoni szła przodem. 

Słonie nie widziały myszy na ścieżce.

"Uwaga, niebezpieczeństwo" wołała Moosha, przywódca myszy. "Szybko uciekajmy ze ścieżki, bo inaczej będziemy zmiażdżone".

Myszy uciekały więc w popłochu.

Słonie napiły się wody, a potem wykąpały w jeziorze.

"Co za wspaniałe jezioro" powiedziała Geya. "Będziemy tu przychodzić każdego dnia".

Więc codziennie słonie przychodziły nad jezioro i każdego dnia myszy musiały uciekać ze ścieżki, jeśli nie chciały być stratowane.

Pewnego dnia Moosha powiedziała. "Już nie chcę się dłużej bać. Pójdę i porozmawiam ze słońmi".

"Ale słonie są takie duże" powiedziały myszy. "Dlaczego miałyby posłuchać takiej małej myszy jak ty?"

"Może i jesteśmy male" powiedziała Moosha, "ale wciąż możemy być przyjaciółmi ze słoniami".

Moosha poszła więc zobaczyć się ze słoniami.

"Jestem Moosha, przywódca myszy" powiedziała.

Geya popatrzyła w dół na Mooshę.

"Jestem Geya, przywódca stada" powiedziała. "W czym mogę ci pomóc?"

"Każdego dnia przychodzicie ścieżką do jeziora" powiedziała Moosha. "Nie widzicie nas a my musimy umykać przed wami, aby nie być rozdeptanymi. Czy możecie znaleźć inną drogę do jeziora?"

Geya wyglądała na zaskoczoną. "Przepraszam, jest nam przykro" powiedziała. "Jesteśmy tak duże, że nie widziałyśmy was na ścieżce. Nie chciałyśmy was wystraszyć. Znajdziemy inne dojście do jeziora".

"Dziękujemy" powiedziała Moosha "jesteście dobrymi przyjaciółmi".

"Tak" powiedziała Geya. "Przyjaciele mogą być duzi lub mali, ale zawsze pomagają sobie".

Słonie znalazły więc inne dojście do jeziora, a myszy były od tej pory bezpieczne. Wszyscy byli szczęśliwi.

Tak było aż do dnia kiedy pojawili się w lesie myśliwi.

Jeden z nich popatrzył na Geyę. "Król zapłaci dobrą cenę za tak wielkiego słonia" pomyślał.

Tej nocy myśliwy wykopał ogromny dół. Przykrył go liśćmi i gałęziami. Pułapka była gotowa.

Następnego dnia słonie szły do jeziora. Nagle Geya wpadła do dołu. Myśliwi wyciągnęli słonia i przywiązali go do drzewa.

"Wrócimy jutro" powiedział jeden z nich. "Wtedy zabierzemy go do króla".

Geya ciągnęła liny, ale były bardzo silne. Trąbiła bardzo głośno z rozpaczy. W starym domku Moosha usłyszała wołanie Geyi.

"Nasza przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie" powiedziała.

Myszy pobiegły do lasu i znalazły Geyę przywiązaną do drzewa.

"Nie martw się" powiedziała Moosha. "Uwolnimy cię".

Myszy przegryzły liny swoimi zębami i Geya była wolna.

"Dziękuję wam. Jesteście dobrymi przyjaciółmi" powiedziała Geya.

"Tak, przyjaciele mogą być mali i duzi" powiedziała Moosha, "ale zawsze pomagają sobie na wzajem".

"The mice and the elephants" by Chitra Soundar and Aditi Kakade Beaufrand

#bajka#indie#myszy#słonie#przyjaźń#


piątek, 17 maja 2024

Bajka hiszpańska

Flet pasterza



Pewngo razu niedaleko starej Grenady mieszkał sobie wdowiec ze swoim synem Pablem. Człowiek ten strasznie tęsknił ze żoną, która zrobiłaby mu śniadanie i ogrzała jego łóżko. Ożenił się więc powtórnie, z kobietą bardzo surową i nieprzyjemną.

Jedyne czego chciała to pozbyć się Pablo i mieć własnego syna, który odziedziczyłby cały majątek wdowca. 

Powiedziała więc do męża "Czas, aby Pablo zarobił na swoje utrzymanie. Wyślij go w góry z psem do doglądania owiec".

Pies Pablo był bardzo mądry i sprytny, i wabił się Todo. Niestety w górach było wiele owiec i jeszcze więcej wilków i zdarzyło się, że jedna z owieczek zginęła.

Kiedy przyszedł do domu macocha nakrzyczała na nich, mówiąc "Czy myślisz, że twój ojciec ma wystarczająco pieniędzy, by móc pozwolić sobie na zagubienie jednej owcy?"

Pablo poszedł znowu w góry i zdarzyło się po miesiącu, że kolejna owca zginęła. Było tam zdecydowanie zbyt dużo wilków jak na jednego chłopca i psa. 

Pewnego dnia w czasie jesieni wiatr zawiał mocniej i śnieg spadł wcześniej niż normalnie. Wszystkie owce były przerażone i rozproszyły się w górach. Pablo i jego pies odnaleźli tylko tuzin z nich.

"Tym razem macocha nie tylko nas skrzyczy, ale zabije" powiedział Pablo do Toda. Zwiesił głowę i zaczął płakać.

Todo szczeknął, krótkim i ostrym głosem. Pablo popatrzył na niego. Tuż przed nim stała stara wieśniaczka, z czarną chustą wokół jej ramion. Popatrzyła na Pablo ciemnymi oczami i powiedziała: "Czuję kłopoty".

Pablo potrząsnął głową. Może i kobieta wyglądała na wieśniaczkę, ale żadna kobieta ze wsi nigdy nie przychodziła w góry. Pablo słyszał historie opowiadane przez ludzi. "Straciłem moje owce, seniora" powiedział i zwiesił ponownie głowę.

Uśmiechnęła się do niego, a jej zęby były białe i lśniące. Teraz Pablo już wiedział, że nie jest ona zwykłą kobietą.

"Jesteś dobrym chłopcem Pablo" powiedziała. "Obserwowałam cię". Z kieszeni swojej sukni wyciągnęła srebrny flet. Na końcu wyryto na nim dwa małe kwiaty granatu. "Mam więc prezent dla ciebie". Podała mu flet i po tym nagle zniknęła.

Chłopiec przycisnął usta do fletu i począł grać. Piękna pieśń zabrzmiała, jakby wołanie drozda wydobywało się z fletu. Było to bardzo dziwne, ponieważ Pablo nigdy nie grał wcześniej. 

Todo zaszczekał i zaczął tańczyć flamenco na swoich tylnich nogach, a za nim wszystkie zagubione owce utworzyły linię tańcząc bolero.

Było to tak zabawne, że Pablo odłożył flet i zaczął się śmiać.

Kiedy ucichły dźwięki pies wrócił na cztery nogi warcząc na owce, a te spokojnie pasły się, jakby nigdy wcześniej nie tańczyły.

Od tego dnia Pablo, jego pies i owce spędzałi czas na tańcu. Niestety owce zaczęły tracić wagę, stały się chude i muskularne. 

Kiedy Pablo przyprowadzał je każdego wieczoru do domu jego macocha była wściekła. Krzyczała i zrzędziła na niego. Ojciec Pablo stał tylko i palił fajkę. Razem też narzekali z sąsiadami jakim niedobrym jest synem.

Macocha gotowała właśnie zupę fasolową, kiedy zaczęła narzekać i chciała wylać ją na psa. Pablo uchwycił swoją srebrną fujarkę i zaczął grać.

W domku dźwięki odbijały się od ścian i słychać było setki drozdów śpiewających razem. Macocha wciąż trzymała garnek, jakby był to bęben, jej nogi tańczyły wokoło pokoju. O jak ona tańczyła! Zupa wylewała się jej na ramiona i ręce, a także na stopy. Wyła z bólu, ale nie mogła przestać tańczyć.

Jej mąż przyszedł jej z pomocą, ale on również zaczął tańczyć, klikając w palce jakby były to kastaniety.

Potem nadeszli sąsiedzi, ale kiedy usłyszeli dźwięki fleta zaczęli też tańczyć.

Wkrótce cała wioska tańczyła, kopiąc swoje obcasy, wirując, kłaniając się i pochylając. Po prostu nie mogli się zatrzymać.

Pablo wyszedł na zewnątrz a za nim długi sznur mężczyzn, kobiet i dzieci tańczących ciągle. Na przodzie tańczyła wciąż jego macocha trzymająca w rękach garnek z zupą. Idąc drogą przeszli tak obok kościoła.

Na zewnątrz stał ksiądz, który zażywał trochę słońca i pił wino. Wkrótce dźwięki pieśni otarły i do niego, więc zaczął tańczyć, a jego długa sutanna falowała.

Pablo zaprowadził ich poza wioskę aż do górskiej drogi. Ksiądz wołał na niego aby się zatrzymał, a jego matka błagał go o przebaczenie. Pablo jednak nie odkładał fletu od ust. Wciąż grał.

Jak mówią w niektórych miejscach Grenady Pablo grał na flecie, aż jego macocha prosiła go o przebaczenie i obiecała nigdy go nie skrzywdzić. Wtedy przestał grać i wszyscy wrócili do swoich domów. Ale inni mówią, że jeśli posłuchasz uważnie to w górach wciąż słychać jak gra. Nie podchodź wtedy zbyt blisko, bo i ty będziesz musiał tańczyć.

"The Shepard's Flute" from "World of dance" by Jane Yolen and Heidi E. Y. Stemple

#bajka#hiszpania#flet#pasterz#Grenada#taniec#

środa, 15 maja 2024

Legenda Białoruska

O królu żmiju i dzielnym bartniku



Nie wiadomo gdzie, nie wiadomo kiedy, może przed lat tysiącami, w głuchej puszczy nad czarnymi wodami było Królestwo Wężów. Panował tam król Żmij potężny, długi chyba na sto łokci, z paszczą smoka. Był on nieprzyjacielem słońca, księżyca i gwiazd. Nienawidził światła, krył sie w ciemnych pieczarach i grotach wyżłobionych przez wody rzek i jezior.

Za każdym razem, kiedy wypełznął na powierzchnię to słońce, to znów księżyc i gwiazdy raziły jego oczy, przywykłe do mroku. Wreszcie postanowił Żmij zaczaić się na te nienawistne światła, porwać je i uwięzić w swych podziemnych jaskiniach. 

Kiedy słońce o zachodzie stało niziutko nad ziemią, Żmij rozprostował swoje skręty, sięgnął łbem sklepienia niebieskiego, porwał słońce w paszczę i ukrył je głęboko pod ziemią w swym królestwie. Następnie zaczaił się na księżyc, a potem już co noc porywał po kilka gwiazd z firmamentu, aż w końcu niebo stało się ciemne i puste jak otchłań.

Wielkie to było nieszczęście dla wszystkich ludzi. Zamiast jasnego słońca, lśnienia gwiazd, zamiast księżycowej srebrnej poświaty zawisła nad całą ziemią czerń nocy.

Na skraju puszczy żyli pasterz Kostryn i jego trzej synowie: najstarszy był kołodziejem, średni - drwalem, a najmłodszy - bartnikiem. 

"Synowie mili" rzecze do nich ojciec. "Jeśli wy nie zabijecie Żmija i nie uwolnicie słońca, księżyca i gwiazd, to nikt na świecie, jak długi i szeroki, tego nie dokona. Jesteście najsilniejsi i dzielni, w was cała moja nadzieja, że jeszcze, nim oczy zamknę, słonko jasne na niebie zobaczę i te gwaizdki mrugające, i księżyc srebrny jak sierp".

"Ano spróbujemy się z tym Żmijem, tatku, kiedy taka twoja wola" powiedzieli synowie, ojcu w pas się pokłonili i poszli na pastwisko.

Najstarszy wybrał sobie konika karego, średni - kasztana, a najmłodszy - siwka.

Bracia dosiadaja koni, biorą łuki, napinają, długo mierzą, mierzą, mierzą, aż trzy strzały wypuszczają. Jedna strzała, wypuszczona z łuku kołodzieja, utkwiła w pniu sosny, druga drwala - trafiła w białą brzozę, trzecia zaś - bartnika - na dębie się chwieje. 

Kołodziej, brat nastarszy, ruszył przed siebie, aż do boru sosnowego zajechał. 

Drwal, brat średni, ruszył na lewo i w białym brzeziniaku konia swego zatrzymał. 

Najmłodszy, bartnik, swego siwka aż do zielonej dąbrowy pognał.

W sosnowym borze drzewa szumią, szumią, czubami kołyszą. Zobaczyły najstarszego syna Kostrynowego.

Młoda sosenka przy ścieżce rosnąca zakołysała się gwałtownie, aż konik kary dęba stanął.

"Gdzie pędzisz! Stój! Zawracaj co prędzej! Tam zguba!" krzyczy sosna. Konik, jako że wszystkie zwierzęta mowę roślin i drzew rozumieją - usłyszał przestrogę.

Ani prośby, ani groźby nie pomogły, nie ruszył się z miejsca, stał jak przykuty do ścieżki.

Najstarszy syn Kostrynowy rad nierad do domu zawraca i ojcu wszystko po kolei opowiada:

"Konik kary mi się zaparł w ziemię czteroma nogami i ani rusz nie chciał dalej jechać, com go naprosił, namolestował, na koniec i batem go popędzałem - wszystko na nic. Widać mi nie pisano Żmija zabić" - martwi się kołodziej.

"Widać ci, synku, nie pisano" mówi stary Kostryn i brodę siwą gładzi.

W białym brzeziniaczku brat średni, drwal, swego kasztana wstrzymuje i luzem go na trawę puszcza, niech sobie stworzenie wytchnie po długiej drodze, niech się popasie przed walką. Konik trawę szczypie, a uszami strzyże i każdy szmer łowi. Słyszy, jak brzózki rozmawiają między sobą:

"Patrzcie, patrzcie, to chyba średni syn Kostryna-pasterza do naszego zagajnika zawitał. Ciemno tu, choć oko wykol, odkąd Żmij słońce skradł, ale poznałam go, toć częstym on gościem w boru, stare pniaki karczuje, drzewa toporem ścina. Oj, boimy się go wszystkie w brzeziniaczku, jak przed śmiercią trzęsiemy listkami ze strachu! Ale po co on łuk na plecach nosi i maczugę w dłoni? Pewnie się na Żmija wyprawia. Nie wie, że zguba go tam czeka, w wężowych oplotach zginie. Ale konika nam żal, musimy go przestrzec".

Konik mowę drzew rozumiał, więc kłusem wraca do swego pana, łbem go trąca, jakby o co prosił.

"No, widzę, żeś dobrze już sobie podjadł" śmieje się drwal i dosiada wierzchowca. "Teraz, koniku, w skok! Leć do pieczary Żmija!" woła.

Ale co się dzieje?

Kasztanek, ani rusz, nie chce jechać naprzód, tylko ogonem po bokach tłucze, jakby się od gzów oganiał, uszy tuli i rży przerażony.

Cóż miał robić średni brat? Zgarbiony, ze wstydem zawrócił do ojcowej zagrody, w izbie na ławie siada i wszystko ojcu po porządku opowiada.

Wyrusza syn najmłodszy Kostryna. Na siwku w głąb zielonej jedzie dąbrowy. W ciemności dęby stoją wielkie jak domy i liśćmi szelszczą. Siwek uszami strzyże i słucha, co mówią.

"Kto tam w dole na koniu siwym jedzie?" pyta dąb dębu. "Czy to najmłodszy syn Kostrynowy?"

"Tak, to on" dęby gałęziami potężnymi kołyszą "to bartnik. Znamy go dobrze, często miód podbierał dzikim pszczołom w lesie, ule im budował, nowe roje osadzał  wtedy, kiedy jeszcze słońce świeciło i gwiazdy błyszczały nocą na niebie. Ale po co on łuk na plecach nosi i maczugę w dłoni? Czyżby na Żmija szedł? Nie wie, że ani strzałą z łuku, ani maczugą Króla Wężów nie ubije! Musi rój pszczół prosić o pomoc. Tylko pszczoły mogą Żmija pokonać."

"Hej, siwku stój!" huknął z całej siły rosły dębczak i dla pewności trącił konika gałązką. "Jedź na lewo, nad jezioro. Tam odnajdziesz na brzegu pień spróchniały, a w nim barć pszczelą. Powiedz pszczołom, żeby twemu panu pomogły. One też Żmija nienawidzą, bo przez niego nie mogą nektaru i pyłku z kwiatów zbierać, miodu nie mają i głód je czeka".

Siwek uszami zastrzygł i z kopyta popędził w stronę jeziora. Próżno jeździec go wstrzymywał, koń jak oszalały rwał leśną przesieką, dopiero nad jeziorem zwolnił biegu, zaczął obwąchiwać pnie drzew rosnących nad brzegiem.

Wreszcie stanął i zarżał trzy razy. Zdumiony jeździec cuglami szarpnął, chciał go zawrócić przemocą, ale koń, jakby nieczuły na rozkazy pana, znów zarżał po trzykroć, aż echo poniosło się po lesie. Widać pszczoły zrozumiały końską mowę, bo nagle zahuczało, zabrzęczało wokół i z barci wyleciały tysiące pszczół. Zatoczyły krąg nad jeźdżcem i pofrunęły prosto do jaskini Żmija.

Jechali niedługo, jechali niekrótko, ale tyle im jechać wypadało, aż stanęli przed jamą Żmija. Pszczoły się w chmurę zbiły u wejścia i żądła szykowały do ataku na wroga.

Siwek zarżał dziewięć razy. Za dziewiątym razem z jamy smoczej, z czarnej pieczary, wychynęła straszna, płaska głowa Żmija. Na niej w mroku lśnił diadem królewski.

"Kto śmie zakłócać mi spokój w mym domu?" zasyczał wąż.

Najmłodszy syn Kostrynowy porwał łuk i zaczął miotać strzałę za strzałą, ale żadna nie trafiła potwora, bo w mroku trudno było bartnikowi wycelować.

Siwek ze strachu drży i potnieje.

Żmij pełznie coraz szybciej, szybciej, już jest blisko, jeszcze chwila, a zadławi i jeźdźca, i konia.

Bartnik maczugę ciska prosto w łeb wężowy, ale drzewce odskoczyło od czaszki Żmija jak od żelaza i na pół się rozłamało.

Czuje bartnik, że jego siwek już krokiem się nie ruszy, stężał cały ze strachu, widać czar Żmija już działa.

Wtem zahuczało wokoło, zabrzęczało, jakaś ciemna chmura rzuciła się na węża. Zgasło światło bijące od jego diademu, potężne cielsko miotało się bezsilnie nie wiedząc, gdzie wróg, co je tak dotkliwie rani. Jeszcze chwilę Żmij wściekle walił ogonem o ziemię, aż dudniło w całym lesie, aż wreszcie zwalił się pod drzewo bez życia. Pszczoły zaczęły tańczyć w powietrzu z radości, ptaki, ucichłe w mroku, rozdzwoniły się pieśnią wesołą, las ożył, drzewa rozszumiały się od krańca po kraniec puszczy niosąc wieść o śmierci strasznego potwora.

Najmłodszy syn Kostrynowy do pieczary wężowej śmiało zstępuje, słońce, księżyc i gwiazdy uwalnia z pęt i na wolność wiedzie.

Zaraz też słoneczko w górę pofrunęło i na niebie zawisło, promieniami złotymi świat cały oświetlając, a za nim w ślad pomknął księżyc z gwiazdami, by nocą ziemię swym blaskiem obdarzać. Oj, była też na ziemi radość, było wesele!

Wraca syn najmłodszy do chaty rodzinnej i ojcu staremu się kłania.

"Witaj syneczku" Kostryn powiada. "Wiedziałem, że któryś z was musi Żmija zmóc, no i tyś go zmógł".

"Nie jam go zmógł, ojcze, ale pszczółki małe" rzecze najmłodszy "i ten mój siwek ulubiony. Gdyby nie ich pomoc, Żmij by mnie połknął wraz z koniem, a na ziemi dalej panowałyby mrok i smutek".

W. Markowska, A Milska "Płomyczek" 1-15 XI. 1972 r. 

#legenda#białoruś#król#żmij#dzielny#bartnik#

poniedziałek, 13 maja 2024

Bajka chińska

Mały paw



Wiele lat temu czarodziejski paw pomagał wielu ludziom. 

Teraz jednak poczuł, że się starzeje. Jego pióra zaczęły zmieniać kolor na biały.

Muszę przekazać mój sekret jakiemuś uczniowi, pomyślał.

Czarodziejski paw dał ogłoszenie w całym mieście, że poszukuje swojego zastępcę i konkurs odbędzie się w pałacu. 

Wszystkie młode pawie były bardzo podekscytowane. 

Mały paw również zatrzymał się, by przeczytać ogłoszenie. "To byłoby niesamowite zostać takim uczniem" pomyślał.

Wkrótce czarodziejski pałac był wypełniony pawiami. Ich piękne ogony wyglądały jak malowne chińskie wachlarze.

"Wszyscy wyglądacie pięknie" powiedział czarodziejski paw. "Niestety wszyscy wyglądacie tak samo. Potrzebuję kogoś, kto będzie się wyróżniał. Przyjdźcie dziś wieczorem na festiwal fajerwerków. Nim się rozpocznie wybiorę nowego ucznia".

Mały paw poszedł do domu. "Chciałbym być uczniem" myślał ciągle. "Ale jak mogę się wyróżnić?"

Wkrótce minął starą kobietę. Wyglądała na bardzo smutną.

"Co się stało?" zapytał.

"Nikt nie chce kupić moich brzoskwiń" odpowiedziała staruszka.

Mały paw wyciągnął garść swoich kolorowych piór z ogona i wręczył je staruszce.

"Możesz sprzedać to" powiedział.

Wkrótce wszystkie pióra zostały sprzedane.

"Dziękuję" powiedziała staruszka uśmiechając się.

Po drodze mały paw spotkał staruszka pracującego na polu. Machał swoimi ramionami w powietrzu.

"Co się stało?" zapytał mały paw.

"Jest mi za gorąco" odpowiedział staruszek.

Mały paw wyrwał sobie kilka piór z ogona i podał je staruszkowi.

"Proszę weź je i zrób wachlarz dla siebie".

Staruszek tak też zrobił.

Następnie mały paw spotkał na swojej drodze matkę trzymającą dziecko, które cały czas płakało.

"Przepraszam, czy mógłbyś mi pożyczyć parę monet, abym mogła kupić ciepłe ubranko dla mojego dziecka?" zapytała matka.

"Nie mam niestety pieniędzy, ale mogę dać ci kilka moich piór. Zrobisz z nich okrycie dla dziecka" powiedział mały paw.

Przykryte piórami dziecko przestało płakać i uśmiechnęło się.

Było już bardzo późno. Mały paw był już blisko domu. Kiedy mijał mały domek usłyszał matkę mówiącą do kogoś.

"Synu musisz zostać w łóżku, aż wyzdrowiejesz".

"Ale matko, jeśli tylko pójdę na festiwal fajerwerków i je zobaczę to od razu poczuję się lepiej".

Mały paw zapomniał o fajerwerkach. Teraz kiedy oddał wszystkie swoje pióra nie ma już szans na pokazanie swojego pięknego kolorowego ogona. Mały paw poczuł się smutny.

O północy wszystkie pawie zebrały się w pałacu czarodzieja. Wszystkie wyglądały wspaniale, tylko mały paw wyglądał jak kurczak bez piór.

"Co się stało z twoimi piórami?" zapytał czarodziej małego  pawia.

"Oddałem je ludziom, którzy potrzebowali mojej pomocy" odpowiedział mały paw.

Czarodziej uśmiechnął się.

"Masz dobre serce" powiedział. "Wyglądasz też inaczej niż inni. Zostaniesz moim uczniem".

Czarodziej użył swojej mocy i małego pawiowi wyrósł ogon piękniejszy od wszystkich innych.

Kiedy leciał w niebo ze swoimi nowymi piórami wyglądał jak migoczące fajerwerki. Po jakimś czasie został mądrym i pomocnym czarodziejem pawiem.

"The little peacock" by Mingmei Yip and Pimlada Phuapradit

#bajka#chiny#mały#paw#


sobota, 11 maja 2024

Bajka australijska
Aborygenów

Tiddalik, spragniona żaba



Dawno temu, kiedy świat nadal był tworzony, żyła sobie mała żabka o imieniu Tiddalik. Gorące słońce sprawiało, że była ona ciągle spragniona. Tiddalik poszła więc w podskokach nad staw, aby się napić.

Tiddalik piła i piła aż cała woda w stawie zniknęła, ale ona wciąż czuła pragnienie. Wypiła więc całą wodę w zatoczce, potem wszystkie jeziora, bagna, rzeki i laguny, aż nie było już kropli wody na ziemi. Gdy skończyła pić jej brzuch był jak ogromna góra i zbyt ciężki, aby skakać gdziekolwiek.

Inne zwierzęta też były spragnione, lecz niestety nie było już nigdzie wody. Prosiły Tiddalik by podzieliła się z nimi wodą, ale ona trzymała usta zamknięte.

"Rozśmieszmy ją" zasugerował Wombat.

"Dobry pomysł" powiedziała Kukabura i opowiedziała dowcip. Niestety Tiddalik nawet się nie uśmiechnął.

Koala stanął na głowie, kolczatka robiła śmieszne miny a jaszczurka zatańczyła. Niestety Tidalik siedziała z mocno zaciśniętymi ustami.

Jako ostatni spróbował Kangur, który boksował się ze swoim cieniem. Ten hałas obudził Dziobaka, który spał w pobliskich krzakach.

"Kto mnie obudził?" powiedział kłapiąc dziobem. Tiddalik była zaskoczona, gdyż nigdy nie widziała dziwniejszej postaci.

Dziobak uderzył ją ogonem i dotknął ją w jej stopy. "Więc o co tu chodzi?" Im mocniej był zdenerwowany, tym dziwniej wyglądał.

W końcu Tiddalik nie wytrzymała i otworzyła usta by się roześmiać.

"Uważajcie!" zawołał Wombat.

Z jej ust wyleciała ogromna powódź napełniając wszystkie stawy, zatoki, jeziora i  bagna, rzeki i laguny. Zwierzęta mogły napić się by ugasić pragnienie.

"Tiddalik, the thirsty frog" from "A year full of stories" by Angela McAllister

#bajka#australia#aborygeni#żaba#pragnienie#


czwartek, 9 maja 2024

Bajka buddyjska

O dwóch królach



Brahmadatta był królem Benares słynnym ze swoich mądrych rządów. Jego sąsiad król Mallika również traktował ludzi bardzo sprawiedliwie.

Pewnego dnia król Brahmadatta zdecydował się przebrać za kupca i podóżować po całym kraju, aby dowiedzieć się czy dzieją się jakieś niesprawiedliwości. Nie wiedział, że król Mallika również zdecydował się uczynić to samo.

Dwaj królowie przebrali się i pojechali swoimi powozami poprzez całe państwo.

Kiedy jechali tak przez wiele dni, nigdzie nie słyszeli żadnych skarg od swoich ludzi, aż dojechali do granic swoich królestw i spotkali się w jednym punkcie. Ponieważ nie było miejsca dla ominięcia się, powozy zatzymały się.

"Odsuńcie się z drogi" wołali woźnice. "Wieziemy wspaniałego króla Mallika".

"Nie, to wy się odsuńcie!" zawołali drudzy woźnicy. "My wieziemy wspaniałego króla Brahmadatta".

Kierowcy dwóch powozów zeszli z kozłów i spotkali się okko w oko. "Jeśli nasi panowie są tacy wielcy, to jak mamy zdecydować kto komu powinien ustąpić miejsca?"

"Młodszy powinien ustąpić starszemu" powiedział jeden z woźniców. Niestety królowie byli w takim samym wieku.

"Mniejsze królestwo powinno ustąpić większemu" zasugerował drugi z woźniców. Niestety oba królestwa były takie same.

"Niech więc najbardziej sprawiedliwy przejedzie pierwszy" powiedział woźnica Mallika. "Mój pan podbija okrutnych swoją niezwyciężona szablą, a podłych największą podłością"

Woźnica króla Brahmadatty uśmiechnął się. "Widzę, że postanowione" powiedział. "Mój pan podbija okrutnych swoją cierpliwością a podłych swoją dobrocią".

Po tych słowach woźnica króla Mallika rozpoznał prawdziwą sprawiedliwość i ustąpił miejsca mądremu i pokój niosącemu królowi Brahmadatta. 

"The two kings" from " A year full of stories" by Angela McAllister

#bajka#indie#dwa#królowie#mądrość#


Bajka chińska Wielka powódź Dawno, dawno temu żyła sobie wdowa, która miała dziecko. A chłopiec miał dobre serce i  wszyscy go kochali. Pe...